PORTAL MIASTA GDAŃSKA

Jedna dawna egzekucja

Jedna dawna egzekucja
Wydarzyło się to w marcu 1650 roku. Karę śmierci wykonano na trzech młodych mieszczanach.
Więcej artykułów poświęconych Gdańskowi znajdziesz na stronie głównej gdansk.pl
Scena sądu w sali Dworu Artusa, miedzioryt z 1650 roku
Scena sądu w sali Dworu Artusa, miedzioryt z 1650 roku
Fot. Zbiory BG PAN

Zbrodnia i kara

Kara śmierci, nazywana w dawnych ko­deksach „karą na gardle", w odległej przeszłości (to jest przed kilkuset laty) stosowana była dość często, co wiązało się z praktyką niezwykle surowego zasądzania przewinień dość pospolitych lub wręcz iluzorycznych, jak choćby osławionego czarnoksięstwa. Na około 1700 spraw, jakie od połowy XVI do po­lowy XVII wieku rozpatrzył gdański sąd ła­wy, niemal pięćset razy zawyrokowano naj­wyższy wymiar kary. Sędziowie mieli do wy­boru przynajmniej kilka rodzajów zadawania śmierci, które przypisane były zazwyczaj ści­śle określonym przewinieniom. Tak więc: ty­powych zbrodniarzy łamano kołem, sodomi­tów oraz tych, którzy zajmowali się czarami palono żywcem na stosie lub topiono, złodziei lub innych rzezimieszków wieszano, a dobrze urodzonych mieszczan i szlachtę ścinano to­porem lub mieczem.

Tylko raz zastosowano w Gdańsku popu­larną w Hiszpanii garotę, ale zwyczaj duszenia więźniów, jako być może zbyt mało wido­wiskowy, nie przyjął się nad Motławą, po­dobnie jak wbijanie na pal, topienie oraz ćwiartowanie żywcem. Czasami tylko, gdy zbrodnia uznana została za szczególnie od­rażającą, sędziowie orzekali, że należy przed wykonaniem właściwego wyroku tro­chę pomęczyć skazanego, na przykład obci­nając mu palce lub dłonie.

W ubiegłych wiekach egzekucje stanowi­ły widowisko o niemal kultowym charakterze. Wykonywano je w specjalnie wybra­nych miejscach, na szerokich placach miejskich, gdzie możliwie największa liczba ga­piów mogła obserwować, jak sprawiedliwość dosięga przestępcę.

W1650 roku mieszkańcami Gdańska głę­boko wstrząsnęła wiadomość o bestialskim mordzie, jakiego dokonano w nocy na uli­cach miasta. Jego ofiarą była (prawdopodobnie) kobieta pochodząca z ubogiego do­mu, która przed śmiercią była bita i została „kilkakrotnie pohańbiona” („przelano krew niewinnego jagnięcia”). Z najwyższą uwagą śledzono postępy prowadzonego śledztwa, a gdy wreszcie ujęto podejrzanych i okaza­ło się, że są oni przedstawicielami najwyż­szych patrycjuszowskich rodów, wybuchł skandal. Po przesłuchaniach i konfrontacji ze świadkami trzech „złotych” młodzieńców przyznało się do winy, stawiając władze miasta w trudnej sytuacji. Opinia publiczna głośno komentowała ostatnie wydarzenia, powszechnie też przypuszczano, że bogacze będą się starali doprowadzić do uwolnienia sprawców, usprawiedliwiając ich czyn wie­kiem oraz tym, że byli pod wpływem wina i złego towarzystwa. Kiedy jednak w mie­ście zaczęło wrzeć, a pospólstwo oraz znacz­na część mieszczaństwa wyraźnie domagała się sprawiedliwego wyroku, uznano, że sąd musi się odbyć.

O tym, jakie było jego postanowienie, możemy się dowiedzieć z unikatowego cyklu pięciu pieśni, które napisał naoczny świadek tych dramatycznych zdarzeń, pisarz sądowy Ludwik Knaust: „Totenlied dreier in Danzig anno 1650 enthaupteten Jünglinge”. Jego publikacja ilustrowana jest drzeworytami. Ów „współczujący miłośnik prawdy” i domorosły poeta być może przez zbytek sub­telności postanowił nie uściślać, jakiego przestępstwa konkretnie dopuścili się mło­dzieńcy ukryci przez niego za inicjałami: T. G., G. I. oraz W. S. Nie podał również imie­nia i nazwiska ich ofiary. Dyskrecji tej nie udało się jednak w pełni zachować. Pewien nieznany nabywca, a zarazem czytelnik bro­szury Knausta, wstrząśnięty szokującymi wydarzeniami uzupełnił swój egzemplarz „Pieśni” personaliami morderców, dzięki czemu wiemy dziś, że byli to Gotfryd Ibscher, Teofil Gitius oraz Wilhelm Schröder.

 

Ława i ławnicy

Głównym sądem karnym dla miasta był sąd ławy, a ławników było dwunastu. Sprawy karne szczególnej wagi rozpatrywano w Dworze Artusa, mniej istotne w sali sądo­wej Ratusza Głównomiejskiego. Statut kró­la Zygmunta Starego z 1526 roku umacniał pozycję ławy jako jednego z trzech podsta­wowych ogniw zarządzania miastem. Od po­łowy XIV wieku o obsadzie stanowisk w ławie decydowała rada, corocznie uzupełniano jej skład. Podczas pełnienia funkcji urzędowych ławnicy przywdziewali brązowe togi lamowane złotem, przypominające nieco ha­bity. Sąd kryminalny ławy (iudicium bannitum), zwany sądem stosownym (iudicium opportunum), zbierał się i wyrokował w miarę potrzeby. Do spraw tego typu podchodzono bardzo rygorystyczne, kary fero­wane wobec przestępców były surowe i mia­ły w opinii sędziów nie tylko wymierzać sprawiedliwość, ale również odstraszać ewentualnych naśladowców.

Sesja ławy dzieliła się na cztery fazy: za­gajenie, przesłuchanie, wyrok oraz wykonanie wyroku. Przewodniczącym zespołu orzekającego był senior ławy, jego przyboczny (Consenior) – obaj posiadali wykształcenie prawnicze – lub najstarszy wiekiem ławnik, zwany nestorem ławy. W rozprawie bez prawa głosu uczestniczyli: sołtys w imieniu rady, sługa sołtysa, starszy woźny, instygator (oskarżyciel publiczny), obrońcy (zwani prokuratorami), których w procesie mogło być czterech, oraz notariusz ławy. Notariusze, jak zwano pisarzy ławy, prowadzili księgi ławnicze, umieszcza­jąc tam protokoły posiedzeń, a także sentencje zapadających wyroków. Rozprawy w Głównym Mieście odbywały się codzien­nie przez sześć dni w tygodniu, w związku z czym ławnicy wielokrotnie uskarżali się na nadmierne obciążenie obowiązkami. Ale przyjmowano te funkcje nadzwyczaj chęt­nie, bowiem tylko długoletnia służba w ła­wie gwarantowała dalszy awans i miejsce w samej radzie. Urzędujący ławnik mógł li­czyć również na rozmaite zaszczytne wyróż­nienia, jak honorowe miejsca w kościele Najświętszej Marii Panny, wysokie stopnie wojskowe w miejskich siłach zbrojnych oraz ochronę prawną.

Rozległa działalność ławy wymagała od­rębnego zamkniętego pomieszczenia, dlate­go w 1549 roku zakupiono dom przy Długim Targu, zwany odtąd Domem Ławy, gdzie umieszczono kancelarię, archiwum, salę po­siedzeń. Były tu też pomieszczenia przezna­czone na towarzyskie spotkania ławników i ich rodzin. Już wkrótce przebito ścianę dzielącą ten nowy dom od Dworu Artusa, a przyległe pomieszczenie wewnątrz Dworu zaadaptowano na cele sądowe.

 

Rozprawa

Sławna rozprawa sądowa z 1650 roku od­była się w Dworze Artusa, w surowej, pozbawionej dekoracji sali przeznaczonej na potrzeby sądownictwa. Miejsce zajmowane przez trybunał oddzielała od reszty po­mieszczenia murowana balustrada z jednym wejściem pośrodku. Zespół ławników i sę­dzia zajęli miejsca po lewej i prawej strome sali. Ponieważ opinia oczekiwała sprawiedliwego wyroku, zdecydowano się powiększyć kolegium orzekające do liczby dziewięciu ławników (w pospolitych sprawach było ich od trzech do pięciu). Wewnątrz komnaty, za balustradą zasiedli za stołem instygator oraz notariusz – Ludwik Knaust, autor cy­klu wspomnianych pieśni. Honorowe miej­sce na ławce, przylegającej do ściany zwieńczonej wysokim oknem wychodzącym na Długi Targ, należało do sołtysa, którego na rycinie można rozpoznać po odmiennym stroju przewidzianym tylko dla członków izby wyższej. To on nakazywał podległym woźnym aresztowanie sprawców i czuwał nad prawidłowym przebiegiem przesłucha­nia. Po jego zakończeniu oskarżonych prze­prowadzano do jednej z cel, gdzie przeby­wali do dnia rozprawy.

Tego dnia o godzinie dziewiątej, pod eskortą oddziału straży miejskiej w Dwo­rze Artusa pojawili się przestępcy. Tam oczekiwali już na nich zgromadzeni ławni­cy. Jako ostatni, przy dźwięku dzwonu-sygnaturki „biedny grzesznik”, przybywał z ratusza sołtys. Zazwyczaj wyręczał się pod-sędkiem, którego wysyłał na rozprawy, ale tym razem przybył osobiście ze względu na rangę procesu. Zwyczajowo to on wypowia­dał do ławników słowa średniowiecznej for­muły: „sprawiedliwie osądzajcie synowie człowieczy”.

Okrytych hańbą potomków rodzin, któ­rzy tworzyli gdańską socjetę, możemy zobaczyć na rycinach, jak stoją pokorni, jeden obok drugiego, tuż przy barierze pod czujnym okiem straży. Odziani w długie płaszcze trzymali w dłoniach kapelusze bogato ozdo­bione pióropuszami. Obok nich na podwyż­szeniach zajęli miejsca dwaj prokuratorzy. Żywo gestykulując, zwracali się wprost ku sędziom i tłumowi gapiów, który przez otwarte drzwi z Długiego Targu wpychał się do środka zatłoczonej sali.

Czy sąd mógł uznać, że młody wiek, szla­chetne urodzenie i bogactwo dają powód, aby potraktować młodzieńców łagodniej niż innych łamiących prawo, którzy nie mają szczęścia pochodzić z uprzywilejowanych klas? Z pewnością rozgłos, który od począt­ku towarzyszył tej sprawie, ograniczył sę­dziom pole manewru. Zanim jednogłośnie uznali, że oskarżeni brali jednakowy udział w doprowadzeniu nieznanej nam z imienia ofiary do „skrajnej nędzy i złości”, a na­stępnie ją zamordowali, wyrok ten wydała gdańska ulica.

Mimo wszystko, fakt zasądzenia na karę śmierci synów zamożnych notabli miej­skich stanowił zjawisko niezwykłe. Rodzina Schröderów, do której zaliczał się jeden z morderców, bardzo liczna i wpływowa, należała w tym czasie do ścisłej elity i posiadała swoich przedstawicieli wśród rad­nych i burmistrzów. Żyli jeszcze i pracowali w Gdańsku Eliasz Konstanty Schröder, miejski prawnik i sekretarz królewski, au­tor dzieła „Ius Publicum Dantiscanum”, poświęconego ustrojowi i prawu gdańskie­mu, oraz Chrystian Schröder, wówczas syndyk, a później burmistrz gdański, zna­ny z szeroko zakrojonej działalności politycznej i społecznej.

Po ogłoszeniu wyroku sołtys sądowy we­zwał kata, który pojawiał się razem ze swoimi pachołkami. Opieczętowane akta spra­wy polecano zanieść do archiwum sądowego, a skazańców, bladych i drżących, wypro­wadzano w asyście woźnych i strażników miejskich na zewnątrz. Wyrok miał być wy­konany prawie natychmiast i tuż obok. Od­powiednie miejsce przygotowano przy fon­tannie Neptuna.

 

Kacie, czyń powinność

Kilkanaście lat wcześniej, 9 kwietnia 1636 roku, świadkiem podobnego wydarzenia, był francuski dyplomata Charles Ogier. Z zapisów w jego „Dzienniku podró­ży” możemy się dowiedzieć, jak wyglądała taka egzekucja: „Żałosne nadarzyło mi się widowisko (...). Widziałem jak człeka na śmierć skazanego prowadzono przed sędziów, aby wysłuchał wyroku na siebie; ka­płan mu towarzyszył, a za skazanym, z rękoma w tył skrępowanymi kroczącym, szedł kat. Ani chciałem, ani mogłem z racji niezdrowia być na tym sądzie; słyszałem, iż taki jest obyczaj, że sędzia takiego jeszcze raz publicznie przesłuchuje i że on zwyczajnie do wszystkiego się przyznaje; wtedy dopiero sędzia ogłasza wyrok, który jego koledzy już wydali, po czym wysyła się do burgrabiego dwu sędziów, którzy mu przedstawiają sprawę i wyrok. Burgrabia ma moc zmieniania rodzaju śmierci, jeśli mu się tak wyda, albo też zatwierdze­nia z miejsca wyroku, co jeśli uczyni, wy­rok na winnym się wykonuje. Zabójców ścinają, złodziei wieszają, rozbójników grasujących na drogach łamią kołem”.

Trzech młodzieńców skazano na śmierć w dniu świętej Perpetui, to jest 7 marca 1650 roku, sołtys jeszcze raz odczytał wszystkim zgromadzonym wyrok przygoto­wany przez ławę, po czym odprowadzano skazanych na miejsce kaźni ogrodzone drewnianymi barierkami. Tam mogli wysłu­chać pocieszenia z ust kapłana. Skazaniec przyznający się do wyznania ewangelicko-augsburskiego miał prawo na trzy dni przed egzekucją odbyć rozmowę z pasto­rem w jednej z izb Katowni, zwanej żałob­ną. Katolik mógł się swobodnie wyspowia­dać w izbie tortur, spełniając tylko jeden warunek – ksiądz przez niego wybrany nie mógł być jezuitą, gdyż gdańszczanie, jak większość protestantów, wyraźnie nie da­rzyli ich sympatią.

W czasie, gdy kapłan pochylał się nad skazanymi, kat w skupieniu przygotowywał się do swojego zadania. W dniu obejmowa­nia urzędu otrzymywał od królewskiego burgrabiego kosztowny miecz, którym do­konywano w Gdańsku niemal wszystkich przewidzianych wyrokiem sądu egzekucji przez ścięcie. Kat ścinał skazańców klęczą­cych w postawie „suplicatio” z dłońmi złożo­nymi jak do modlitwy. Oczekiwano, że zdoła pozbawić ofiarę głowy już za pierwszym uderzeniem.

Rozpoczęcie egzekucji na Długim Targu, miedzioryt z 1650 roku
Rozpoczęcie egzekucji na Długim Targu, miedzioryt z 1650 roku
Fot. Zbiory BG PAN

Miedziorytowa ilustracja, jedna z kilku jakimi ozdobione są „Pieśni” Knausta, przedstawia ostatnie chwile poprzedzające wykonanie wyroku śmierci na skazanych młodzieńcach. Widzimy na niej zatłoczony plac przed Dworem Artusa, skazańców otaczają przedstawiciele wymiaru sprawie­dliwości, w pobliżu stoi oddział uzbrojonych żołnierzy. Cały plac i okna okolicz­nych domów wypełniają rzesze widzów. Również na szczycie portalu, nad drzwiami wejściowymi do Dworu Artusa zgromadziła się grupa gapiów. Być może są wśród nich ławnicy, którzy przed kilkunastoma minutami podpisali wyrok. Na pierwszym planie obok fontanny Neptuna widzimy trzy trumny pokryte czarnymi całunami. Duchowny rozmawia z klęczącym przed nim Wilhelmem Schröderem, Teofil Gitius nieco teatralnym gestem żegna się z tłu­mem gapiów, gdzie być może dojrzał kogoś z rodziny lub znajomych. Gotfryd Ibscher, odziany w białą koszulę skazańca, z obna­żoną szyją, jako pierwszy klęka na czerwo­nym dywanie. Uniesione ku niebu ręce świadczą, że jest gotowy przyjąć śmierć i prosi Boga o litość.

 

Reperkusje

Utwór Ludwika Knausta uchodzi za przykład taniej, sensacyjnej literatury straganowej. Przygotowany został przez pisa­rza sądowego, który posiadał poetyckie ambicje, a jako osoba odgrywająca w wydarze­niach istotną rolę, postanowił zabrać głos w dyskusji na temat przestępstwa mło­dzieńców i kary, jaką musieli ponieść. Taka dyskusja toczyła się wówczas w mieście. Pu­blikacja była ozdobiona ilustracjami anoni­mowych twórców i nutami, tak, by można było śpiewać odpowiednie partie tekstu. Miała dotrzeć do szerokiej grupy zaintere­sowanych, wśród których większość stano­wił plebs, jak można przypuszczać, dość nie­chętny wobec synów bogaczy dopuszczają­cych się zbrodni.

W swoim dziełku autor starał się przede wszystkim wzbudzić litość, a nawet sympatię dla skazanych młodzieńców, których obiecujące życie zostało tak nagle przerwane. Na próżno poszukiwalibyśmy w tekście opisu haniebnego czynu, bądź nazwiska za­mordowanej. Jej personalia zapisane w ak­tach archiwalnych Gdańska spłonęły pod­czas ostatniej wojny. Cierpliwa ziemia z jednakową troskliwością otuliła wiecznym snem martwe ciała trzech młodzień­ców i ich anonimowej dla nas ofiary.

 

Natalia i Waldemar Borzestowscy

 

Pierwodruk: „30 Dni” 5/2005