PORTAL MIASTA GDAŃSKA

Stare zdjęcie przemówiło

Stare zdjęcie przemówiło
Kilka miesięcy po ukazaniu się albumu „Był sobie Gdańsk” przyszła do redakcji pewna pani. Otworzyła album na stronie 146, wskazała zdjęcie i powiedziała: „To jest babcia mojego męża, Bertha Röschke”. W ten sposób zdjęcie, które do tej pory przedstawiało dla nas jedynie „przekupkę handlującą rybami przy nabrzeżu, około 1920 roku”, nagle ożyło.
Więcej artykułów poświęconych Gdańskowi znajdziesz na stronie głównej gdansk.pl
Zdjęcie ze strony 146 albumu „Był sobie Gdańsk”

Kobieta na fotografii przestała być anonimowa, stała się kimś bliskim. I z czasem znajomym.

– Od razu poznałam ten kapelusz. Syn przeglądał album, a ja z daleka zobaczyłam ten kapelusz. I mówię: przecież to babcia Bertha – Bonny Karl Willy Szmit przypomina sobie moment, gdy na zdjęciu w „Był sobie Gdańsk” rozpoznał swoją babcię. –Taki kapelusz miała tylko ona: granatowy ze skręconą wokół ronda biało-niebieską wstążką.

Siedzimy w salonie starego domu we Wrzeszczu. Pan Bonny, jak przystało na patriarchę rodu, w otoczeniu rodziny, żony Mirosławy (to ona wcześniej odwiedziła redakcję) i dzieci: Agnieszki i Bartosza oraz Jolanty, która przyjechała na wakacje z Niemiec. Z okruchów wspomnień (i póź­niejszych moich poszukiwań w gdańskim archiwum) mozolnie odtwarzamy postać babci Berthy, „przekupki handlującej rybami na nabrzeżu, ok. 1920 roku”.

 

Guwernantka z Ostródy

Bertha Baruta urodziła się w 1866 ro­ku w Ostródzie. Jako młoda dziewczyna przyjechała do podgdańskich Górek. Naję­ła się „za guwernantkę”. To doświadczenie przydało się później w jej własnej rodzi­nie: uczyła dzieci i wnuki dobrych manier, porządku, prawidłowego wysławiania się. Jednak służba u obcych ludzi nie da­wała jej satysfakcji. W czasie potańcówki, na którą mogła pójść korzystając z przysługującego jej raz w miesiącu wychodnego, poznała rybaka z Górek Wschodnich, Heinricha Augusta Röschke. Wkrótce młodzi pobrali się.

Röschke to była dobra partia. Rodzina od lat zasiedziała w Górkach, Sobieszewie i Przegalinie. Od pokoleń trudniąca się rybaczeniem. Heinrich August (albo po prostu August, jak mówi się o nim w ro­dzinie), urodzony 18 sierpnia 1855 roku, był trzecim dzieckiem Andreasa Röschke i Anny, również z rybackiej rodziny Kabatzkich.

Ślub Berthy i Augusta odbył się w Sobieszewie na początku lat osiemdziesiątych XIX wieku. Wkrótce (w 1885 roku) na świat przyszła pierw­sza córka – Emilia Otylia, matka Bonnego. Bertha Röschke była kobietą silną i zdrową – dała Augustowi osiemnaścioro dzieci.

 

Elita Fischbrücke

Bertha musiała być silna i zdecydowa­na, miała przecież na głowie stale powiększającą się gromadę dzieci, dom w Górkach Wschodnich i ciężką pracę na Rybackim Pobrzeżu w Gdańsku. Niezależnie od pogody, niezależnie od pory roku, codziennie wczesnym rankiem wypływała statkiem z innymi kobietami, by rozstawić swoje cebrzyki z rybami na Fisch­brücke w Gdańsku. Rytuał był niezmienny od lat. Najpierw trzeba było odebrać ryby zamówione poprzedniego dnia u rybaków. Później przygotować dębowe cebrzyki – każdy z nich wymalowany w środku na niebiesko „żeby lepiej wyglądało”, w każ­dym – w zależności od gatunku – 30 do 40 kilogramów ryb. Jeśli prażyło słońce lub padał deszcz Bertha Röschke rozstawała swój parasol. Ponieważ szybko znalazła się w elicie Rybackiego Pobrzeża (w końcu nosiła nazwisko Röschke!) korzystała z pewnych przywilejów: jednym z nich było prawo do posiadania własnego, sta­łego miejsca na targu. Tylko Bertha mogła tam handlować, tylko Bertha mogła tam wstawić do specjalnej dziurki w ziemi swój parasol. Nawet jej najstarsza córka, Emilia Otylia, która poszła w ślady matki i sprzedawała ryby na Fischbrücke aż do końca wojny, musiała przez lata zapracować na własne miejsce wśród innych handlarek.

W zimowe miesiące handel rybami nie ustawał. Jak zwykle Bertha przypływa­ła rano na targ, odbierała ryby i siadała przy swoich niebieskich cebrzykach. Pod spódnicę – jak inne przekupki – wsuwała rozżarzone węgle (pamiętacie Państwo „Blaszany bębenek”?).

Bertha i August Röschke w 50. rocznicę ślubu, przed domem w Górkach Wschodnich

I tak latami. Codziennie. Również po śmierci Augusta w połowie lat trzydziestych XX wieku. Tym bardziej po jego śmierci, bo przecież trzeba było utrzymać liczną rodzinę. Handel rybami przynosił stały, choć niezbyt wysoki dochód. Tuż przed wojną, w roku 1937, najbardziej poszukiwane i najdroższe były ryby słodkowodne. Duży sandacz kosztował 1,20-1,80 guldena, a karp nawet o 5 fenigów więcej. Tańsze były szczupaki (1-1.10 G) i karasie (już od 60 fenigów). Najwięcej jednak sprzedawano ryb bałtyckich. Duże, piękne i świeże śledzie: 25-30 fenigów, szproty – 50, piklingi – 60-70, a węgorze aż 3 guldeny za funt. Można było wyżyć. Tym bardziej, że Emilia Otylia wyszła za mąż również za rybaka, Karla Schmidta. Ich syn, Bonny, pisze się z polska, Szmit, bo tak spodobało się kiedyś, już po wojnie, jakiemuś urzędnikowi.

Trwało to aż do końca, do roku 1944, kiedy to babcia Bertha wyjechała do Nie­miec. Zmarła w 1957 roku w Kleefeld.

 

Matrona

Bertha Röschke twardą, choć spra­wiedliwą, ręką trzymała swoją rodzinę. Czasami tylko nie upilnowała Augusta, któremu zdarzały się niegroźne „skoki w bok”. Podnosiła wtedy wielki raban, krzycząc na swoje konkurentki, że męża jej bałamucą. Nawet wtedy, gdy dobiega­jący osiemdziesiątki August wymykał się na randkę z 75-letnią sympatią. A bywało i tak...

Emilia Otylia Schmidt, najstarsza córka Berthy i Augusta Röschke, a matka Bonny’ego Szmita, również sprzedawała ryby na Pobrzeżu

Mimo tych drobnych zgrzytów Bertha i August stanowili dobraną parę. Przeżyli razem ponad pół wieku i stworzyli praw­dziwy ród rybacki. Gdyby nie szaleństwa Historii do dziś jakiś Röschke rybaczyłby w Górkach, Sobieszewie lub Przegalinie, a targ rybny dalej byłby żywym miejscem.

Ale przecież ciągłość i tradycje tej rodziny nie zostały całkiem przerwane: Bonny Karl Willy Szmit całe życie zawo­dowe (dziś jest na emeryturze) spędził jako... rybak. Pływał co prawda w Dalmorze na większych statkach niż jego ojciec Karl Schmidt, dziadek Heinrich Au­gust Röschke czy pradziadowie Andreas Röschke i Johann Kabatzki. Ale fach jest przecież ten sam.

Tak oto trafiliśmy z Ostródy i Górek Wschodnich na ogromne oceany pełne supernowoczesnych statków. A zaczęło się tak niewinnie: „Przekupka handlująca rybami przy nabrzeżu, ok. 1920 roku”.

 

Mieczysław Abramowicz

 

Pierwodruk: Kwartalnik „Był sobie Gdańsk” 2/1997