PORTAL MIASTA GDAŃSKA

Pójdźmy na Długie Ogrody

Pójdźmy na Długie Ogrody
„Langgarten nie jest ani długim, ani ogrodem, jest ulicą szerszą i nowszą od innych, na której oprócz starego i dość ładnego (ale protestanckiego, świeżo restaurowanego) kościoła św. Barbary nie byłoby nic do widzenia, gdyby nie »Gouvernementshaus«” – tak wspominał w 1881 roku swoją bytność w Gdańsku Stanisław Tarnowski.
Więcej artykułów poświęconych Gdańskowi znajdziesz na stronie głównej gdansk.pl
Wejście w Długie Ogrody przez most przy Stągwiach Mlecznych
Wejście w Długie Ogrody przez most przy Stągwiach Mlecznych
Zbiory BG PAN

„Dawne przedmieście za Motławą” wy­raźnie nie przypadło do gustu uczonemu Krakauerowi. Bo rzeczywiście, w porów­naniu z innymi ulicami i dzielnicami Gdańska, Długie Ogrody czyli Langgarten nie prezentowały się zbyt okazale. Była to ty­powa przedmiejska ulica bez wspaniałych budowli i bogatych kamienic. Chociaż na swój sposób dla Gdańska ważna. To tu, bowiem, na Długich Ogrodach mieściły się liczne warsztaty powroźników wyrabia­jących liny dla nieodległego portu, to tu pletli maty chroniące towary na statkach gdańscy matnicy. Ale to również tędy wkra­czały do Gdańska obce wojska i z terenu pobliskich Żuław ostrzeliwały miasto.

Profesorowi Uniwersytetu Jagielloń­skiego nie spodobała się ulica w latach osiemdziesiątych XIX wieku. Gdyby mógł ją obejrzeć pół wieku później zapewne podobnie by psioczył. Chociaż trudno zgodzić się z Tar­nowskim, że przy Długich Ogrodach nie było nic „do widzenia”.

 

Między bramami

Langgarten z obu swoich końców za­mknięta jest bramami miejskimi. Wypa­dałoby raczej powiedzieć, że to półtorej bramy jedynie ogranicza Długie Ogrody, bowiem Brama Stągiewna, u wrót któ­rej ulica rozpoczyna swój bieg Mostem Stągiewnym, nigdy nie została ukończona. Z drugiego krańca ciąg ulicy zamyka Brama Żuławska, zbudowana w 1628 roku przez Jana Strakowskiego.

W początku lat trzydziestych XX wieku Długie Ogrody są ulicą ruchliwą i gwarną. Środkiem jezdni biegną tory tramwajowe dwóch linii: „trójki” – z Thornscherweg (ulica Toruńska) przez Weidengasse (Łąkowa), Langgarten, Milchkannengasse (Stągiewna), Langer Markt (Długi Targ), Langgasse (Długa), Kohlenmarkt (Targ Węglowy) do Dworca Głównego oraz „czwórki” – od dworca kolei wąskotorowej przy Bastionie Lew i dalej, jak „trójka”, do Dworca Głównego. Mimo, że ulica jest w miarę szeroka, tramwaje z trudem po­ruszają się wśród licznych już wtedy samochodów i wozów konnych. Szczegól­nie w tych chwilach, gdy spragnieni łatwej rozrywki gdańszczanie spieszą do teatru rewiowego „Scala”.

 

Kino-varieté – mordobicie

Obszerny, drewniany budynek teatru (z początku ochrzczony dostojnym imie­niem Wiłhelm-Theater) wybudowano w drugiej połowie XIX wieku na nieco oddalonej od ciągu Długich Ogrodów parceli nr 31. Główna część teatru mieściła na parterze – obok pomieszczeń dla ar­tystów i kawiarni – obszerną restaurację, pełniącą też funkcje widowni teatralnej lub czasami kinowej. Duża sala (o wymia­rach 30 na 18 metrów) mogła pomieścić około 550 osób, a boczne balkony i galerie dodatkowo dalszych 460. Scena nie była zbyt duża (około dziewięciu metrów głębokości), ale nie przeszkadzało to, by średnioobsadowe zespoły mogły się tu prezentować. A czego tam nie pokazywano! W latach trzydziestych pojawiały się, na przykład, kilkakrotnie „słynne w całej Europie” zespoły lilipu­tów, których występy cała prasa gdańska szczegółowo omawiała. Być może to one właśnie stały się inspiracją dla Güntera Grassa?

Wielka sala Wilhelm-Theater mogła pomieścić ponad tysiąc osób
Wielka sala Wilhelm-Theater mogła pomieścić ponad tysiąc osób
biory BG PAN

W roku 1932 przez dwa miesiące wystę­pował w „Scali” „znany wielu jeszcze z Rosji” zespół Żydowskiego Teatru Artystycznego Jakowa Żytomierskiego. Co prawda – jak pisał recenzent – „było to zgromadzenie taniochy i beztalencia”, ale przecież wielka publiczność – nie tylko żydowska i rosyjska – waliła do Varieté „Scala”, by obejrzeć „Dzieci ulicy” lub „sensacyjną operetkę warszawską »Oj, eto malczik«”, w której aż skrzyło się od „tłustych” dowcipów i powiedzonek.

W „Scali” występowali też liczni artyści z Niemiec: iluzjoniści, połykacze ognia, „najsilniejsi ludzie świata” czy „niewiasty w jednej połowie”. Z czasem zawitali tu również bokserzy, którzy ku uciesze ra­czących się piwem widzów okładali się po zębach. Bywało, że rozgrzani kibice między sobą rozstrzygali spory o słusz­ność werdyktów sędziowskich, o czym z niesmakiem donosiły kroniki policyjne gdańskich gazet.

 

Wielka polityka

Jednak Długie Ogrody lat trzydziestych XX wielu były też miejscem dużo poważniejszych działań. Po przeciwnej stronie niż „Scala” (prawa strona, patrząc w kierunku Głównego Miasta), nad budynkiem z numerem 74 powiewał czer­wony sztandar ojczyzny światowego komu­nizmu. W XVIII-wiecznym pałacu mieścił się Konsulat Generalny Rosji Sowieckiej. Zresztą budynek od początku swego istnie­nia był własnością rosyjską; wybudowano go w roku 1768 dla rosyjskiego konsula.

Rosja od dawna była mocno obecna w Gdańsku. Względy polityczne i gospo­darcze nakazywały, by również Związek Sowiecki miał tu swoją silna reprezenta­cję. Tym bardziej, że po I wojnie światowej, a szczególnie po rewolucji bolszewickiej Gdańsk stał się jednym z silniejszych ośrod­ków walczących z nową władzą Rosji. Za­wsze liczna kolonia rosyjska w Gdańsku wzmocniła się byłymi jeńcami rosyjskimi, którzy pozostali w mieście i świeżej daty uciekinierami. W Wolnym Mieście Gdańsku swoje ekspozytury mieli przedstawiciele monarchistów (których pełnomocnikiem był generał Głazenapp), zwolennicy rządu admirała Kołczaka, kadeci, w końcu trockiści i mieńszewicy. Gdańsk był tyglem rosyjskiej polityki.

W roku 1919 w konsulacie przy Langgarten 74 zainstalowało się Przedstawi­cielstwo Wszechrosyjskiego Rządu adm. Aleksandra Kołczaka. Budynek był cen­trum antysowieckiej opozycji aż do roku 1926, kiedy to wprowadzili się na Dłu­gie Ogrody przedstawiciele władzy robotniczo-włościańskiej. Wraz z ekspozyturą Kołczaka z budynku musiała uciekać na Heilige-Geist-Gasse 80 (ulica Św. Ducha), istniejąca tu do 1768 roku, prawosławna kaplica św. Mikołaja.

W 1933 roku pierwszego konsula ZSRR Ignacego Kalinę (na zdjęciu z lewej) na zakończenie jego misji żegnał Ernst Ziehm, prezydent Senatu
W 1933 roku pierwszego konsula ZSRR Ignacego Kalinę (na zdjęciu z lewej) na zakończenie jego misji żegnał Ernst Ziehm, prezydent Senatu
Zbiory Archiwum Państwowego Gdańsk

Ekspozytury sowieckie w Gdańsku nie były zbyt liczne. W roku 1933 było zaledwie dziewięcioro oficjalnych przedstawi­cieli i pracowników Generalnego Konsula­tu. Szefem placówki był dr Ignacy Kalina, który do pomocy miał vice-konsula Piotra Plume i sekretarza Grigorija Jagrina. Liczniejsze było oficjalne Przedstawiciel­stwo Handlowe – trzem urzędnikom z Ro­sji towarzyszyli: łotewski księgowy Karl Freymann i dwie obywatelki Rzeczpospo­litej (czyżby oddelegowane przez polską „dwójkę”?), Felicja Milawska (stenotypistka) i Łucja Zawlańska (sprzątaczka).

 

Ulica międzynarodowa

Kilka domów za gdańskim terytorium Związku Sowieckiego, pod numerem 80, znajdował się niewielki fragment teryto­rium Polski. Mieściła się tam, ceniona nie tylko wśród gdańskich Polaków, szko­ła handlowa Macierzy Szkolnej. Wcześniej było tu wojskowe kasyno dla żołnierzy z pobliskich koszar. Później budynek ku­pił łódzki przedsiębiorca Edward Heiman-Jarecki, by w roku 1926 ofiarować go Macierzy Szkolnej. We wrześniu tego ro­ku otwarto tu dwuletnią Wyższą Szkołę Handlową, której dyrektorem został, przy­były z Krakowa, Marian Seredyński. Do szkoły przyjmowano uczniów po szóstej klasie gimnazjalnej lub absolwentów trzy­letniej szkoły handlowej niższego stopnia. Placówka Seredyńskiego – oczko w gło­wie gdańskiej Polonii – kształciła samo­dzielnych pracowników, którzy znajdowali później zatrudnienie w polskich bankach, przedsiębiorstwach handlowych, spedycyj­nych, towarzystwach ubezpieczeniowych. Przez kilka lat swojej działalności polska Wyższa Szkoła Handlowa przy Langgarten wykształciła wielu poszukiwanych fachowców, którzy zasilali tworzącą się powoli polską klasę średnia w Gdańsku.

Aula w polskiej Wyższej Szkole Handlowej, zajęcia prowadzi dr Pniński
Aula w polskiej Wyższej Szkole Handlowej, zajęcia prowadzi dr Pniński
Zbiory BG PAN

Osiem numerów dalej w kierunku Motławy znajdował się Dom Misyjny „Jerusalem”, Irlandzki Kościół Prezbiteriański i niewielki sklepik z książkami misyjnymi. Zarządzali całością i nawracali zbłąkane owieczki dwaj kaznodzieje: Paul Neumann i Paul Rad. Trudno dziś ocenić ich misyjne sukcesy. Być może jednak były one zauwa­żalne i istotne, bowiem prezbiterianie prowadzili swoją misje w miejscu szczę­śliwym i pomyślnym dla trudnych zadań. To tu w roku 1718, w ogrodzie botanicz­nym doktora Jakuba Kleina, wyhodowano drzewo kakaowe, którego owoce – jak pisał Marian Pelczar w swojej monografii „Polski Gdańsk” z roku 1947 – „podziwiali monarchowie państw Europy”.

 

Siedziba na jedną noc

Wróćmy jednak do Tarnowskiego. Znaj­duje on przecież na Długich Ogrodach „coś do widzenia”. Jest to „Gouvernementshaus” pod numerami 88/89. W cza­sie, gdy nasz uczony Krakauer przemierzał Langgarten znajdował się tu obszerny pa­łac zbudowany w latach 1751-1760 na rezydencję marszałka królewskiego, sta­rosty grudziądzkiego Jerzego Wandalina Mniszcha, który spędził w nim podobno tylko jedną noc. Po rozbiorach w pałacu mieściła się pruska komendantura wojsko­wa, w czasach napoleońskich – komenda miasta. To tu rezydował podczas pobytu w Gdańsku w roku 1810 minister woj­ny Księstwa Warszawskiego, książę Józef Poniatowski. Później do pałacu powró­cił pruski komendant miasta i urzędował w nim aż do roku 1905, kiedy to budynek rozebrano. Do dziś zachowały się jedynie w gdańskim Muzeum Narodowym dwie rzeźby z bramy wjazdowej pałacu dłuta Jana Henryka Meissnera.

Zobaczmy jednak, co o Pałacu Mniszcha opowiada Stanisław Tarnowski: „Dom wojskowego komendanta miasta? Cóż ten może kogo obchodzić? Ale dom, w któ­rym podczas oblężenia mieszkał, z którego uciekał Leszczyński, ten obchodzić może, a to podobno ten sam. Inni mówią wpraw­dzie, że to marszałek Mniszech zbudował go dla siebie na to, by w całym swoim ży­ciu tylko jednę noc w nim przepędzić. (…) Dom jest bardzo ładny, postawiony mię­dzy dziedzińcem a ogrodem, zbudowany w skrzydła, bez piętra, w oknach i ozdo­bach ma tak wyraźną cechę końca XVII lub początków XVIII wieku, że istotnie trudno odnieść go do czasów późniejszych i do Mniszcha. Wierzymy, że w nim mieszkał Leszczyński” (cyt. za: Irena Fabiani-Madeyska, „Odwiedziny Gdańska w XIX wieku”, Gdańsk 1957). Król Stanisław Leszczyński nigdy jednak nie był w pałacu przy Długich Ogrodach. Krakowski uczony uległ czaro­wi niezbyt mądrych podań i plotek, które łączyły się z rezydencja grudziądzkiego starosty.

Pałac był stale obecny w świadomo­ści gdańszczan, nawet wtedy, gdy już nie istniał. Do tego stopnia, że jego wize­runkiem opatrzono w roku 1923 banknot o nominale miliona marek. Znalazł się on w obiegu 18 września, by już po miesią­cu tak stracić na wartości, że koniecznym stało się pospieszne wycofanie go i zastąpienie kolejnymi, w których z dnia na dzień przybywało zer.

Nad Długimi Ogrodami dominował kościół św. Barbary
Nad Długimi Ogrodami dominował kościół św. Barbary
Zbiory BG PAN

 

Historyczny początek...

Na dobrą sprawę Długie Ogrody za­częły się od wybudowania w 1387 roku niewielkiego szpitala i przytułku dla star­ców z kaplica pod wezwaniem św. Barbary. W XV wieku istniał tu już kościół murowany i parafia. Liczne pożary i późniejsze odbudowy zmieniały świątynię. Trwała ona jednak wraz z przykościelnym szpitalem nieprzerwanie. I to ją w roku 1881 oglądał w czasie renowacji Tarnowski.

 

... i nowoczesny koniec

Ci z mieszkańców Gdańska, którzy w latach trzydziestych XX wieku nie gustowali w niskiej sztu­ce Varieté „Scala” mogli szukać rozrywki w innym miejscu Langgarten. Pod nu­merem 105 mieściło się bowiem kino „Capitol-Film-Buhne” Waltera Eisenstaedta, w którym codziennie wieczorami moż­na było oglądać celuloidowy świat. Re­pertuar „Capitolu” nie odbiegał znacznie od tego, który prezentowany był w in­nych kinach Wolnego Miasta. Jedynie nie­co później trafiały tu filmy po swoich gdańskich premierach w czołowych Lichtspielen. Ale nie przeszkadzało to Eisenstaedtowi w pomyślnym prowadzenie in­teresu przez wiele lat. W końcu miał swoją wierną publiczność „ogrodową”. Może nawet Stanisław Tarnowski dałby się skusić na odrobinę niewinnej rozrywki w „Capitolu”?

 

Mieczysław Abramowicz

 

Pierwodruk: Kwartalnik „Był sobie Gdańsk” 2/1997