PORTAL MIASTA GDAŃSKA

Czarne wyblakło…

Czarne wyblakło…
Fragment tekstu Stanisława Przybyszewskiego z 1923 roku, który opublikowano w „Gazecie Gdańskiej”
Więcej artykułów poświęconych Gdańskowi znajdziesz na stronie głównej gdansk.pl

Stanisław Przybyszewski żył w latach 1868-1927, był znanym dramaturgiem, powieściopisarzem, poetą i eseistą. Przez kilka lat (od października 1920 roku) pracował w Gdańsku, w Biurze Centralnym Dyrekcji PKP, gdzie był tłumaczem druków urzędowych, odpowiadał za bibliotekę i archiwum prasowe. Z czasem podjął też współpracę z Komisariatem Generalnym RP.

Niezależnie od obowiązków zawodowych uczestniczył bardzo aktywnie w tworzeniu polskich instytucji kulturalnych i oświatowych – przede wszystkim Gimnazjum Polskiego i Domu Polskiego. Przez krótki czas brał też udział w pracach Towarzystwa Przyjaciół Nauki i Sztuki, a także organizował pomoc materialną dla polskich studentów Politechniki Gdańskiej. Gdańsk i Sopot (tu mieszkał w wynajętym mieszkaniu) opuścił pod koniec 1924 roku.

Jak pisał Stanisław Helsztyński, „elementy niemieckie patrzyły kosym okiem na polityczną działalność Przybyszewskiego. (…) Powodem była oczywiście działalność gdańska. W samym Wolnym Mieście za popieranie idei gimnazjum został Przybyszewski ujemnie i zjadliwie potraktowany przez prasę niemiecką”.

12 kwietnia 1923 roku Przybyszewski opublikował w „Gazecie Gdańskiej” tekst, w którym kierował kolejne prośby o pieniądze na polonijne cele (szczególnie na stworzenie Domu Polskiego), a w końcowym fragmencie uznał za stosowne odpowiedzieć na ataki prasy niemieckiej. Przytaczamy ten fragment w nieco uwspółcześnionej redakcji.

Jedno jeszcze słowo w stronę „Danziger Neueste Nachrichten” – bardzo grzecznie uprzejmie pojawił się w tym piśmie artykuł, w którym akcja nasza uważana jest jako prowokacja.

Przejdź się autorze tego gromowładnego artykułu – rozejrzyj się po ulicach: na napisach szyldów co drugi, to rdzenne nazwisko polskie, zniechlujone, zniekształcone obcą pisownią, ale to wszystko pogwałcone, zrabowane nam dusze polskie – winien byś nam w twarz splunąć, gdybyśmy mieli teraz na to spokojnie patrzeć i na ten rabunek dusz naszych dzieci zezwolić!

To co się tobie, niemiecki Gdańsku, należy, aż nadto uszanować umiemy, ale od tego co w tym Gdańsku „nasze” – od tego wara! I to będziemy umieli obronić.

To ci „Danziger Neueste Nachrichten” pisze człowiek, który po dziś dzień nie może oboleć straty największego poety, jakiego od czasów Goethego mieliście, najpiękniejszego człowieka, jakiego Niemcy przed wojną wydały, tego który mnie bratem nazywał, Ryszarda Dehmla, a wiem, że za to, co czynię, gorąco by mi dłonie ściskał i może jeszcze goręcej mnie wzywał: jak to czynił w „Verwandlungen der Wenus”, kiedy wśród  wszystkich wspomnień wyrywa mu się nagle okrzyk: „Und vor Allen Stachu – Przybyszewski – Du!”.

I nie gniewaj się, „Danziger Neueste Nachrichten”, że chcemy mieć dach nad głową i pragniemy stworzyć dla nas Dom Polski – gnieździliśmy się dość długo po stodołach i norach, by wreszcie nie zapragnąć jakiejś widnej i szerokiej sali dla naszych zgromadzeń, obrad i wieców, i jakiejś czytelni, w której moglibyśmy pomieścić nasze po wszystkich kątach porozsypywane książki, i jakiejś uczelni, by lud kaszubski dowiedział się wreszcie, że jego poniewierane „kassubisch” to najczystszy, najstarszy język polski!

Ten sam nakaz, który waszemu, już wtedy choremu, pięćdziesięciu paru latami obarczonemu Ryszardowi Dehmlowi kazał iść w okopy, a które go o śmierć przyprawiły, ten sam nakaz każe mi, który wielkiemu bratu swojemu tak nieskończenie dużo zawdzięczam, wziąć szpadel do ręki i z bezustanną modlitewną myślą o jego przykładzie kopać okop – nie rozdzielczy – niech Bóg broni! – ale obronny!

To ci, „Danziger Neueste Nachrichten”, pisze człowiek, który podczas wojny tak usilnie – niestety, daremnie – w książeczce „Von Polens Seele” – pragnął zapoznać duszę niemiecką z duszą polską.