PORTAL MIASTA GDAŃSKA

Budowano kiedyś kościół

Budowano kiedyś kościół
28 lipca 1502 roku, o godzinie czwartej po południu wmurowano ostatnią cegłę na budowie gdańskiego kościoła Najświętszej Maryi Panny, najokazalszego na świecie reprezentanta tzw. gotyku ceglanego, który najpełniej rozwinął się w północnych Niemczech i w Polsce. Dziś, po upływie ponad pół tysiąca lat, chcielibyśmy, korzystając z obrazu namalowanego w Gdańsku sto lat po zakończeniu budowy kościoła, podejrzeć, jak wznoszono tego giganta światowej architektury ceglanej.
Więcej artykułów poświęconych Gdańskowi znajdziesz na stronie głównej gdansk.pl

Tę ostatnią cegłę umieścił trzydzieści metrów ponad kościelną posadzką mistrz murarski Henryk Hetzel w ufundowanym przez siebie sklepieniu rozpostartym ponad skrzyżowaniem nawy głównej z transeptami i prezbiterium. Otrzymał za tę pracę odpust zupełny.

Technika i organizacja pracy w daw­nych wiekach opornie poddawały się zmianom. Renesansowy plac budowy prawie nie różnił się od średniowiecznego. Stąd o budowie gotyckiego kościoła NMP niemało może nam opowiedzieć człowiek epoki renesansu – Anton Möller (1563-1611), a ściślej – jego obraz, „Odbudowa świątyni przez króla Joasa”, nazywany rów­nież krócej „Budową świątyni”. Dzieło przedstawia prace przy wznoszeniu gotyc­kiej świątyni. Zawisło w gmachu Ratusza Głównomiejskiego, w sali kasy miejskiej. Znalazły się tam jeszcze trzy inne obrazy Möllera, wśród nich „Grosz czynszowy” i „Piotr płacący setera”. Pełniły funkcję dydaktyczną. Miały przekonywać o słuszności płacenia podatków. Z uwagi na charaktery­styczny kształt, dopasowany do sklepień przyściennych stropu kasy, czyli lunet, na­zywa się je obrazami lunetowymi. „Odbudowa świątyni", którą możemy dziś oglądać w Muzeum Narodo­wym przy Toruńskiej, ukazuje budo­wę od podstaw.

Obraz Antona Möllera „Odbudowa świątyni przez króla Joasa” można oglądać w gdańskim Muzeum Narodowym

 

Budowniczy

Świątynie stawiano kiedyś na osi wschód-zachód. Do świątyni Möllera zaglądamy od strony zachodniej, we wczesnej godzinie po­południowej, co potwierdza kierunek pada­jącego światła. Zieleń lasu wskazuje na porę letnią. Zresztą, w naszym klimacie jeszcze do niedawna budowano tylko w miesiącach ciepłych, od kwietnia do września. W paź­dzierniku spotykało się na budowach tylko mierniczych, którzy z polecenia inwestora obmierzali pracę wykonaną w sezonie bu­dowlanym. Jak podaje Marian Arszyński w artykule „Technika i organizacja budow­nictwa ceglanego w Prusach w końcu XIV i w pierwszej połowie XV wieku”, wykonane „prace murarskie rozliczano na ogół według objętości muru, biorąc za podstawę obliczeń jedną z trzech możliwości: objętość wzniesionego muru wyrażoną w jednostkach miary linio­wej (szczególnie często ten system występuje przy rozliczaniu budowy fundamentów), objętość wyrażoną za pomocą modułu cegły lub przeliczoną na ilość wymurowanej ce­gły”. Zachowana umowa z 1379 roku ustala, że mistrz wznoszący ściany do pełnej wyso­kości kościoła otrzymywać będzie wynagro­dzenie pół szkojca za wymurowanie tysiąca sztuk cegieł. Niemało ścian wznoszono w średniowieczu techniką „opus emplecton”. Znaczyło to, że mistrz murarski sta­wiał tylko części licowe ściany o grubości po pół cegły każda. Wolną przestrzeń między licami wypełniali gruzem robotnicy opłacani dniówkowe. Podobną techniką wzniesiono jeden z filarów prezbiterium Kościoła Ma­riackiego, wypełniając jego trzon gruzem. W 1947 roku niewiele brakowało, a filar ten byłby się zawalił wskutek zniszczeń, jakim kościół uległ w marcu 1945 roku.

Kościół Mariacki jest zbudowany na planie nieregularnego krzyża. Długość jego wynosi około 103 metry, szerokość zaś – mierzona w transepcie – około 66 metrów. Ściany, zbudowane z cegły gotyckiej o wymiarach 8 x14 x 30 centymetrów, wznoszą się na wysokość 27 metrów, wykończone są blankowaniami i szczytami. Wysokość zachodniej wieży osiąga około 80 metrów. Grubość murów wynosi 150-180 centymetrów, chociaż są odcinki przekraczające nawet 3 metry.

Prace wymagające szczególnych umiejęt­ności, jak budowanie sklepień albo szczytów, kontraktowane były na zasadzie umowy o dzieło. Erich Keyser („Die Bauarbeiten an der Danziger Marienkirche zu Danzig” ) przytacza fragment kontraktu z 1485 roku, zawartego między radą miasta a Hansem Brandem, z którego dowiadujemy się, że budowniczemu płacono nie tylko za wzniesienie murów, ale także za prace projektowe. Powo­łujący się na Keysera Arszyński pisze, iż prócz wynagrodzenia za konkretne roboty murar­skie, kontrakty z budowniczymi, którzy nad­zorowali całokształt prac, przewidywały do­datkowe świadczenia, jak wolne mieszkanie, ubranie, pastwisko dla bydła itp., oraz docho­dowe przywileje, na przykład prawo sprzeda­wania żywności członkom zespołu roboczego. Kontrakt z 1425 roku powołujący Mikołaja Swedera na budowniczego miejskiego i bu­downiczego Kościoła Mariackiego w Gdańsku, prócz pensji rocznej w gotówce, mieszkania oraz zapłaty za pracę murarską i kamieniar­ską, przewidywał również pensję tygodniową, „chyba za kierownictwo na budowie kościoła Mariackiego” – przypuszcza Arszyński. Koń­cowe uwagi wielu kontraktów zaznaczają, że dokument zostanie rozcięty na dwie części i każda z układających się stron otrzyma jed­ną z nich. Arszyński pisze o cieślach, że ich or­ganizacja pracy „nie odbiegała zbytnio od or­ganizacji pracy murarzy. Jedyna zaobserwo­wana różnica polegała na tym, że cieśle podej­mowali się niekiedy pracy łącznie z dostawą materiałów, co u murarzy było wręcz zakazane”. I tak, mazowieccy cieśle, najęci do budo­wy więźby dachowej Kościoła Mariackiego, przywieźli ze sobą cały niezbędny budulec po­zyskany w mazowieckich puszczach.

 

Proscenium

Na dalszych planach obrazu Möllera znaj­dujemy kilkanaście scen oddających atmosfe­rę wielkiej budowy. Na pierwszym planie na­tomiast, na przedłużeniu ściany dzielącej we­wnętrzne nawy, na swego rodzaju prosce­nium widzimy grupę mężczyzn we wschod­nich strojach. Zostali potraktowani przez ar­tystę monumentalnie, prawie na sposób rzeź­biarski. Rozpoznajemy w nich dobrodziejów wznoszonego przybytku, co widać po ich pę­katych sakiewkach oraz... mało dostojnych obliczach. Dlaczegóż miałyby być inne? Prze­cież fundatorzy katedr często wywodzili się spośród największych grzeszników, nierzad­ko zabójców, rabusiów. W programie ide­owym obrazu mężowie ci mają nas przekony­wać do płacenia podatków bez względu na to, z jakich źródeł czerpiemy dochody.

 

Kasa budowy kościoła

Jakkolwiek formalnym inwestorem Ko­ścioła Mariackiego był Zakon Krzyżacki, kon­went nie czuł się zobowiązany do wspierania finansowo tego przedsięwzięcia. Według Keysera, wpływy do kasy budowlanej kościoła za­silały subwencje rady miejskiej, ofiary i zapi­sy testamentowe, czynsze z posiadłości i gruntów kościelnych oraz pieniądze z róż­nych zbiórek. W latach 1452-1473 zebrano w ten sposób 11 tysięcy grzywien. Dochodzi­ły do tego dary w naturze, jak na przykład ce­gła, drewno, szkło. Jak podają K. Gruber i E. Keyser („Die Marienkirche zu Danzig”), du­żych ilości cegieł dostarczyli gdańscy miesz­czanie Vogel i Wylem Wyntervelt oraz rada miasta Tczewa. Niemało materiałów budow­lanych pochodziło też z innych darowizn.

 

Charakterystyczne dla gotyku

Faktem jest, że czteronawowa świątynia Möllera nie może być trzynawowym Kościołem Mariackim. Jest za to bardziej gotycka niż re­nesansowa. Zauważamy charakterystyczne dla gotyku ostre, profilowane łuki okienne i półko­liste łuki, także profilowane. Również liście akantu, zdobiące wsporniki między arkadami, są wykonane z późnogotycką manierą. Typowe dla gotyku są też ośmioboczne filary z profilowanymi narożnikami. Skoro wspomnieliśmy o filarach, przytoczmy za Arszyńskim, powołującym się na Grubera i Keysera, ciekawostkę związaną z budową Kościoła Mariackiego. Podaje on, iż szósta para zachod­nich filarów nawy głównej nie została wzniesio­na w normalny sposób, lecz wykuto ją „wprost w murze”, który pozostał po wcześniejszym, bazylikowym, założeniu świątyni.

Möller nie ukazał typowej dla gotyku praktyki stosowania wyburzeń, przepruć i zamurowań przeprowadzanych na bieżąco na budowach. A stosowano je nagminnie, je­śli stwierdzano, że jakieś rozwiązanie, na przykład rozplanowanie drzwi albo okien, powinno być inne.

Czy Möller mógł śledzić w Gdańsku wzno­szenie jakiejś monumentalnej budowli? Owszem, mógł, zachodząc choćby na budowę czteronawowej Wielkiej Zbrojowni, którą stawiano w jego czasach. Są badacze odnaj­dujący podobieństwo Möllierowskiej „świą­tyni” do gdańskiego Arsenału. Właśnie tam artysta mógł do woli przypatrywać się sce­nom, które umieścił później na swoim dziele.

 

Nie wszystko w jednym

Artysta nie demonstruje wszystkich prac towarzyszących stawianiu późnogotyckiej budowli. Z obrazu nie dowiemy się, jak kładziono fundamenty, w jaki sposób wykony­wano sklepienia, jak wznoszono wieże. Möller nie pokazał również etapu rozmierzania na surowym gruncie zarysu przyszłej budowli. Zapewne stosowano do tego jakieś paliki i sznurek albo łańcuch. Rozmierzenie obejmowało zarys całego budynku, co – jak zaznacza Arszyński – w wypadku Kościoła Mariackiego umożliwiło jednoczesne rozpo­częcie budowy z przeciwległych krańców.

Budową rusztowań zajmowali się cieśle, aczkolwiek ustawiali je też murarze. Rusztowania oplatały prawie całą budowę, ich chodniki układano na dźwigarach łączonych konopnymi powrozami z pionowymi słupami nośnymi z jednej strony, z drugiej strony opierały się na zagłębieniach ścian, jakich niemało zachowało się w licu mariackich murów. Powrozy wykonywano z odpowiednio przygotowanego łyka. Na tym detalu obrazu widzimy nowoczesne jak na średniowiecze rusztowanie wiszące, które służyło do budowania łęków i sklepień. Tutaj rozpięte między murami centralnej nawy.

Taczkarze dowożący kamienie. Pierwszą taczkę pcha więzień skazany na ciężkie roboty, drugą małżonkowie pracujący wspólnie za jedną dniówkę, a na końcu starszy mężczyzna zmęczony pracą i wiekiem.

Na obrazie Möllera widzimy kilka ręcznych wind. Tutaj możemy zobaczyć, jak wciągane są cebry z wodą. Materiały budowlane unoszono też na wyższe piętra za pomocą kołowrotu lub kół dreptakowych.



Pracodawcy i pracobiorcy

Obraz Möllera ukazuje grupę kilkudziesię­ciu rzemieślników z rzeszą pomocników. Gdański statut murarski z 1388 roku określał, że mistrz mógł trzymać dwóch uczniów i nie­ograniczoną liczbę czeladników. Na budowie kościoła Mariackiego mistrz murarski stawał do pracy na ogół tylko z jednym własnym cze­ladnikiem, rzadziej z dwoma. Inwestor zaś (po usunięciu z Gdańska Krzyżaków zastąpiła go Rada Głównego Miasta) osobno zatrudniał po­zostałych rzemieślników i robotników, którzy, opłacani systemem dniówkowym, zazwyczaj zarabiali kilkadziesiąt razy mniej od mistrza i jego czeladnika. Ludzie ci zajmowali się pra­cami służebnymi nie wymagającymi większych kwalifikacji: rozrabiali zaprawę, trans­portowali materiały budowlane, usuwali gro­madzący się gruz. Do podobnych zajęć za­trudniano też więźniów oraz poddanych gdań­skich, którzy tutaj odpracowywali szarwark.

 

Obraz retrospektywny

Przypuszczalnie nieznany autor ideowy obrazu zamierzał pokazać w jednym dziele najważniejsze etapy budowy świątyni. I tak, patrząc od lewej, widzimy prawdopodobnie wczesny etap prac następujący po ułożeniu fundamentów, tzn. wznoszenie muru zewnętrznego nawy północnej. Drugi etap to stawianie filarów. Dalej następuje budowa łuków łączących ściany nawy cen­tralnej, pogłębienie podziemi i układanie dźwigarów pod posadzkę, która wkrótce zasłoni piwnice. Prace te, już wykonane lub właśnie wykonywane, widzimy w ujętej perspektywicznie nawie centralnej. Wresz­cie etap czwarty – przesklepienie, pokrycie dachem, ułożenie posadzki i oszklenie okien. Sklepienia piwniczne obciążano bez­pośrednio po zbudowaniu ziemią lub pia­skiem, by zapewnić im dobre warunki sta­tyczne. Po napełnieniu ziemią pokrywano je od góry polepą, na którą kładziono po­sadzkę. Kościół Mariacki w zasadzie jest pozbawiony podziemi, posiadają je tylko niektóre kaplice boczne. Wysokich sklepień mariackich niczym nie wypełniano, co moż­na zauważyć przy okazji wspinaczki na platformę widokową wielkiej wieży.

Arszyński wspomina też o tymczasowym da­chu Kościoła Mariackiego, „którego użyt­kowanie, sądząc ze wzmianek o impregno­waniu smołą i uszczelnianiu pakułami, przewidziane było na dłuższy czas”. Ina­czej niż dzisiaj pracowali średniowieczni dekarze. Po prowizorycznym zawieszeniu dachówek „na sucho” czekali na odpowied­nią pogodę, by w czasie umacniania dachó­wek na zaprawę zapewnić im najlepsze wa­runki wiązania, a dachowi maksymalną szczelność. Obie czynności opłacano od­dzielnie. „Wykonawca zobowiązywał się usuwać bezpłatnie wszystkie usterki, jakie by mogły pojawić się w ciągu czterdziestu lat od ukończenia pracy”, dodaje Arszyński. Dachy wież często kryto ołowiem. Płyt­ki ołowiane bielono cyną albo patynowano zieloną farbą. Ołowiane pokrycie miała wieża Kościoła Mariackiego.

 

Murarze budują kolejny filar. Jeden przygotowuje cegłę, drugi (pośrodku) rozgarnia zaprawę, trzeci tynkuje. Zwróćmy uwagę na drabinę, której szczeble załamują się pod ciężarem pomocnika murarskiego.
Zabudowania na dalekim planie to, być może, jedna z gdańskich cegielni z suszarnią.


Podstawowa zasada – solidność

Na budowie filara zajmującego lewy skraj obrazu widzimy w użyciu dwie poziomnice. Nie są dzisiejszymi wasserwagami. To drew­niane konstrukcje w kształcie odwróconej li­tery T. Każda ma podwieszony pion murarski. Budowniczy tego filara dopiero co ułożył war­stwę cegieł. Jego towarzysz bada ją poziomnicą. Widzimy tylko dłoń tego mężczyzny. Chyba wszystko jest w porządku, bo murarz spokojnie pracuje dalej. Mężczyzna zwrócony do nas plecami sprawdza nachylenie swojej warstwy cegieł. Jest o kilka poziomów niższa od warstwy sąsiada. Bada uważnie. Nie wolno dopuścić do żadnych uchybień. Po przekro­czeniu bezpiecznych proporcji filar może ru­nąć. W Kościele Mariackim raz runął. Zwalił przy okazji kawał ściany południowego transeptu i zburzył Izbę Radnych. Wydarzyło się to w 1497 roku, u schyłku budowy świątyni.

Przy trzecim filarze, licząc od lewej, mamy może jedyną okazję poznać tajemnicę stawia­nia filarów. No, rąbek tajemnicy. Jeden z mu­rarzy buduje dziwny słupek z profilowanych cegieł kształtówek. To jeden z ośmiu narożni­ków filara. Czyżby trzon filara wpasowywano we wcześniej ustawiane narożniki? Wy­gląda, że tak. Cegły kształtówki różnią się od prostych cegieł konstrukcyjnych wymyślną formą. Pewną ich ilość dostarczały cegielnie, pracujące, jak ogół „budowlańców”, od kwietnia do września, pozostałe, stosownie do potrzeb, odkuwali na placu budowy mi­strzowie murarscy i ich czeladnicy.

 

Wyprawiano i malowano

Przy drugim filarze murarz koryguje kształt cegły charakterystycznym lekkim młotkiem. Towarzysz pracujący naprzeciw po­sługuje się listwą, którą rozgarnia na cegłach świeżą zaprawę. Obok siedzi tynkarz. Dzban z wodą bardzo się przydaje. Zużywano jej nie­mało do płukania narzędzi i rąk, zwilżania ce­gieł i zaprawy, czasem do popicia. Tynkarz za­ciera ścianę filaru. Oprócz filarów, tynkowano również sklepienia, które, jak podaje Arszyński, pociągano cienką powłoką zaprawy, którą zacierano tylko kielnią. „Powierzchnie ścian nie pokrywane tynkiem wyprawiane były podbiałą wapienną, barwioną na ogół czerwienią żelazową lub rzadziej innymi barwnikami” – pisze  Arszyński. „Pozostawienie lica w stanie zupełnie surowym należało do rzadkości (...) Na podbiale na ogół malowano pozorną siatkę spoin, nie pokrywającą się z rzeczywistym układem cegieł w licu. (...) Ze wzmianek źródłowych wynika, że wyprawiano i malowano ściany zewnętrzne kościoła Mariackiego, pra­cę taką miał wykonać mistrz Steffen”.

 

Gdański akcent

Na prawo od trzeciego filara, na dosyć odległym planie, Möller ukazał typowe dla swojej epoki budynki przemysłowe. Wiele wskazuje, że umieścił w nich „jerozolimską” cegielnię z suszarnią, a może i piec do wypalania wapna. Dwiema taczkami wiezione są stamtąd cegły. Wiemy, że Möller, znakomity „malarz gdański”, uwieczniał na swoich ob­razach niemało gdańskich budowli. Był au­torem kilku graficznie opracowanych pano­ram Gdańska. Znał dobrze nadmotławskie zakątki. Można przypuszczać, że za wzór do namalowania postawionej z pruskiego muru „cegielni jerozolimskiej” posłużyła mu jed­na z gdańskich cegielni. Bardzo możliwe, że artysta pozostawił nam jedyny wizerunek takiego warsztatu pracującego w Gdańsku na przełomie XVI i XVII wieku.

 

Królewskim okiem

Wielka budowa jest jak nienasycona bestia. Jej pokarmem są kamienie oraz tysiące cegieł obłożone zaprawą, ponadto tony drewna i hektolitry wody. To wszystko trzeba „bestii” dostarczyć. W wielu miejscach Möller umieszcza tragarzy, którzy krzątają się po budowie jak kelnerzy po restauracji. Jedni dostarczają gęste buły zaprawy murarskiej. Donoszą ją z dołu umieszczonego w podzie­miu południowej nawy świątyni. Przez okno centralnej nawy widzimy taczkarzy, którzy śpieszą jak na wyścigi z dostarczaniem kamie­ni. Niewidoczni na obrazie ceglarze od kwiet­nia do września formują i „wypiekają” na po­trzeby budowy proste cegły konstrukcyjne, kształtówki oraz tysiące dachówek. Nawet szacunkowo trudno zliczyć, ile cennego mate­riału zużyto do wzniesienia świątyni. Król Joas pilnie przygląda się pracom. Wszystko musi grać jak w zegarku. Kasie budowlanej nie ma prawa zagrozić dziura budżetowa.

Na pewno nie udało się nam dokładnie obejrzeć całej krzątaniny, jaka mogła mieć miejsce na budowie kościoła Najświętszej Maryi Panny. Jednak dzięki Möllerowi, a ściślej jego obrazowi, który jest bodaj je­dynym gdańskim dziełem, oddającym tak dokładnie plac budowy, nasza ciekawość zo­stała trochę zaspokojona.

 

Tadeusz T. Głuszko

 

Pierwodruk: „30 Dni” 9/2001