PORTAL MIASTA GDAŃSKA

Z Fettingiem i z Baką, czyli 70 lat Teatru Wybrzeże i inne jubileusze

Z Fettingiem i z Baką, czyli 70 lat Teatru Wybrzeże i inne jubileusze
Teatr Wybrzeże obchodzi w tym roku 70-lecie swojego istnienia i półwiecze funkcjonowania w gmachu przy Targu Węglowym. Historię tej zasłużonej dla Pomorza placówki kultury można opowiedzieć, przybliżając... jubileusze świętowane wcześniej.
Więcej artykułów poświęconych Gdańskowi znajdziesz na stronie głównej gdansk.pl
Przed fasadą Teatru Wybrzeże

Gdyby spojrzeć nieco uważniej na podręczniki historii teatru, to dość szybko możemy dojść do – grani­czącego z pewnością – przekonania, że w te­atrach nic innego się nie robi, tylko obchodzi jubileusze, przerywane jedynie od czasu do czasu udziałami w festiwalach i kolejnymi premierami, które przecież też są jedną z form świętowania. Jubileusz (może nie wszyscy wiedzą, że słowo to wywodzi się z języka hebrajskiego, od jybil = baran, co wcale nie znaczy, że obchodzący jubileusze są – przepraszam za słowo – baranami, ra­czej stąd, że kolejny jubileusz uświetnia się dmiąc w barani róg, szofar) wyznacza rytm dziejów teatru: kolejne rocznice powstania sceny, kolejne „-lecia” poszczególnych arty­stów i ich benefisy. Nie inaczej było w trak­cie dziejów Teatru Wybrzeże. Pierwszym jubileuszem było

dziesięciolecie

Dziesięciolecie uczczono premierą »Sułkowskiego«

Uczczono je 7 stycznia 1957 roku uroczy­stą premierą dramatu Stefana Żeromskiego „Sułkowski” w reżyserii ówczesnego kie­rownika artystycznego teatru, Tadeusza Żuchniewskiego i w scenografii Feliksa Krassowskiego.

Teatr Wybrzeże był wtedy prawdziwym monopolistą, posiadał scenę w każdym z miast Trójmiasta: w Gdyni Teatr Drama­tyczny przy Placu Grunwaldzkim, czyli „Stodołę”, w Sopocie – Teatr Kameralny przy Monciaku, w Gdańsku – Teatr Wielki, czyli dzisiejszy budynek Opery Bałtyckiej. Strasząca przy Targu Węglowym ruina przedwojennego „młynka do kawy”, dawne­go Staatstheater Danzig, ciągle czekała na odbudowę. W kwietniu 1948 roku na posie­dzeniu Wojewódzkiej Rady Kultury i Sztuki ówczesny minister kultury, Włodzimierz Sokorski, zapewniał, że już w roku następnym rozpocznie się odbudowa teatru przy Targu Węglowym. Takie obietnice powtarzały się każdego roku. Bez widocznych skutków.

„Sułkowski” nie należał do wybitnych osiągnięć artystycznych gdańskiej sceny. Od krytyków najbardziej dostało się akto­rom, którzy, co prawda, „wszyscy byli po­prawni, ale ani jeden z nich nie stworzył ja­kiejś godnej uwagi sylwetki”. Na szczęście jednak Żuchniewski „wyreżyserował całą sztukę inteligentnie” i „położył przy tym na­cisk na treść klasowo-społeczną”, co chyba w owym czasie było rzeczą oczywistą.

W pierwszych dziesięciu latach istnienia Teatr Wybrzeże dał 119 premier (w tym aż 17 prapremier), w 6 491 przedstawieniach dla 2 315 667 widzów. Dorobek zupełnie niezły. Program do „Sułowskiego” donosił w „Kronice Teatralnej 1946-1956”, że w „najbardziej »teatralnym« z trzech miast Wybrzeża Sopocie, którego Teatr Kameralny zarządzeniem Techn. Insp. Pracy Zarz. Okr. Zw. Zaw. Prac. Kultury zamknięto 8 listopada 1955 r. do czasu przeprowadzenia niezbędnych remontów, przeciętna frekwencja na 1.928 przedsta­wieniach wynosiła 73,2 proc. przepustowo­ści sali, podczas gdy w Gdańsku 61,8 proc. a w Gdyni 42 proc.”, niezależnie od tego, co by to miało znaczyć.

Dziesięć lat później, na swojej sopockiej scenie Teatr Wybrzeże scenie świętował

dwudziestolecie.

Na uczczenie jubileuszu Jerzy Goliński, kierownik artystyczny teatru, wybrał„Że­glarza” Jerzego Szaniawskiego, sztukę, którą blisko dwadzieścia lat wcześniej wy­stawił w Teatrze Wybrzeże Iwo Gall. „Dziś, w dniu XX-lecia naszego teatru, nowa pre­miera »Żeglarza« ma swoją dodatkową wy­mowę: potwierdza trwałość i ciągłość związ­ków. To bardzo cenne w kulturze” – pisała w programie do sztuki Róża Ostrowska, kierownik literacki teatru.

Premiera »Żeglarza« uświetniła dwudziestolecie teatru w 1966 roku, a »Zmierzch demonów« wystawiono na inaugurację nowego budynku teatru na Targu Węglowym w 1967 roku

Z kronikarskiego obowiązku – choć zdaję sobie sprawę, że nikt nie lubi „książek telefo­nicznych”, czyli suchych spisów nazwisk – trzeba przypomnieć artystów, którzy w pierwszym dwudziestoleciu tworzyli Teatr Wybrzeże. Wśród reżyserów byli więc – żeby pozostać jedynie wśród najznamienitszych – tacy twórcy, jak Lidia Zamkow, Zygmunt Hübner i wspomniany już Jerzy Goliński (kie­rownicy artystyczni teatru) oraz Andrzej Wajda, Konrad Swinarski, Kazimierz Braun, scenografami, albo jakby powiedział Gall „bu­downiczymi tła scenicznego”, byli między in­nymi: Feliks Krassowski, Ali Bunsch, Jadwi­ga Pożakowska i Marian Kołodziej, który po debiucie scenograficznym w roku 1951 („Ko­rzenie sięgają głęboko” Arnauda d'Usseau i Jamesa Gowa, w reżyserii Wiktora Biegańskiego) na całe dziesięciolecia związał się z Te­atrem Wybrzeże. Żeby wymienić choćby tyl­ko najznakomitszych aktorów, którzy w tym czasie pojawili się na gdańskiej (gdyńskiej i sopockiej) scenie, zostali na niej na dłużej (lub na zawsze) lub wyruszyli z niej na podbój innych teatrów, trzeba by zapełnić wiele stron drobnym maczkiem. Wymieńmy więc losowo Elżbietę Kępińską, Zbigniewa Maklakiewicza, Kirę Pepłowską, Bogumiła Kobielę, Edmunda Fettinga, Władysława Kowalskiego, Wandę Stanisławską-Lothe, Zbigniewa Cybulskiego... A to dopiero początek listy najja­śniejszych gwiazd polskiego aktorstwa.

Premiera jubileuszowego „Żeglarza” od­była się dokładnie dwadzieścia lat po premie­rze „Homera i Orchidei”, 20 listopada 1966 roku. Jednak to inne przedstawienie przeszło do historii Teatru Wybrzeże jako to, które kończy pierwsze dwudziestolecie i zaczyna zupełnie nowy rozdział w historii gdańskiej sceny. 7 stycznia 1967 roku odbyła się, z daw­na oczekiwana, premiera „Zmierzchu demo­nów” Romana Brandstaettera. Oczekiwana nie dla walorów artystycznych tekstu, ale dlatego, że inaugurowała nowy budynek te­atru na Targu Węglowym.

Nowy gmach (bardzo szybko nazwany przez gdańszczan „akwarium” z powodu wiel­kiej, szklanej ściany frontowej) postawiono, częściowo na fundamentach teatru z 1801 roku, według projektu Lecha Kadłubowskiego. Blisko dwadzieścia lat trwało przekonywanie gdańskich i warszawskich decydentów, by te­atr odbudować. W końcu, 19 czerwca 1959 ro­ku, dzięki niezmordowanej, mrówczej pracy Antoniego Biliczaka, wieloletniego dyrektora teatru, wmurowano w miejscu budowy akt erekcyjny, który głosił, że „dnia onego pod gmach sumptem Narodu i rękoma robotnika gdańskiego z gruzów wznoszonego teatru (...) kamień węgielny położony został”. Przerywa­na wielokrotnie budowa trwała aż do końca 1966 roku; 21 grudnia budynek teatru przy Targu Węglowym uroczyście oddano w ręce jego użytkowników: „gmach to potężny – 37 504 m. sześć. kubatury na placu o 2300 m kw. Przebiega w nim 400 kilometrów przewodów elektrycznych. (...) Urządzenia techniki te­atralnej są tu najnowocześniejsze, wręcz o światowym wyprzedzeniu, i – co ważne –wszystkie, nie wyłączając sceny obrotowej, wykonane w kraju (tylko kilka aparatów optycznych – ale dosłownie kilka - sprowadzo­no z Wiednia i Mediolanu” – pisał w zachwycie sprawozdawca „Dziennika Bałtyckiego”.

Na nowej już scenie, w roku 1971, ob­chodzono

dwudziestopięciolecie

Teatru Wybrzeże. Na jubileusz Marek Okopiński (kierownik artystyczny) i Stanisław „Stulek” Hebanowski (kierownik lite­racki) wybrali „Homera i Orchideę” Gajcego, sztukę, która inaugurowała Teatr Wy­brzeże w 1946 roku. Nie był to zapewne udany spektakl, skoro Michał Misiorny pi­sał wówczas w „Literach”: „Jubileusze na­suwają niewesołe myśli o przemijaniu cza­su. Lękają się takich myśli kobiety, niegdyś młode, ale bardziej niż kobiety, wciąż prze­cież młode, lękać się ich powinni artyści, zwłaszcza pisarze. Publiczność, zgroma­dzoną podczas świątecznej premiery »Homera i Orchidei« frapowały dwa pytania: dlaczego, dzięki jakim walorom sztuka ta znalazła się wówczas, przed 25 laty, na afi­szu otwarcia teatru gallowskiego, i, po wtó­re, dlaczego powróciła teraz, w dniu ćwierćwiecza?”. Skoro więc nie spektakl ju­bileuszowy był „gwoździem programu”, to może w jakiś inny, podniosły sposób uczczono rocznicę? Roman Szydłowski w organie KC PZPR (jeśli jeszcze ktoś pa­mięta, co to takiego) pisał w uniesieniu, że „w swej pięknej nowej siedzibie przy Targu Węglowym, w jednym z najpiękniejszych budynków teatralnych naszego kraju, wzniesionym przez Polskę Ludową, odbyła się skromna, ale wzruszająca uroczystość 25-lecia pracy tej sceny. (...) Ze wzrusze­niem przeżyliśmy wszyscy chwilę, kiedy przed spektaklem jubileuszowym odsłonięto w foyer teatru popiersie Iwo Galla. Oto uczczone zostały zasługi człowieka, który tyle uczynił dla teatru polskiego, a szcze­gólnie dla sztuki scenicznej na Wybrzeżu”.

Scena zbiorowa w spektaklu »Homer i Orchidea«, rok 1971

Jeszcze nie przebrzmiały na dobre echa jubileuszu dwudziestopięciolecia, a już zbli­żała się kolejna, okrągła rocznica:

trzydziestolecie.

Uczczono ją wyjątkowo uroczyście. Ob­chody trwały dwa dni, a ich najważniejszym punktem była premiera „Wesela” Stanisława Wyspiańskiego (które również było kiedyś w repertuarze wybrzeżowego zespołu Galla), 20 listopada 1976 roku. W spektaklu zagrała cała plejada gwiazd gdańskiej sceny. Przy tej realizacji „bu­downiczym tła scenicznego” był Marian Kołodziej, który ze swoją scenografią wy­szedł aż przed gmach teatru, reżyserem – Stanisław Hebanowski, o którym Janina Wieczerska napisała, że „miał odwagę wy­stawić »Wesele« z początkiem, środkiem i zakończeniem”, co było z jego strony ak­tem cywilnej odwagi. Autorka recenzji ta­ką anegdotką tłumaczyła swoją opinię: „Podobno Różewicz, zapytany kiedyś przez reżysera swojej sztuki, czy ma jakieś szczególne życzenia, pomysły co do przed­stawienia, odpowiedział: »Niech aktorzy wyraźnie mówią tekst«. Okazuje się, że czasem właśnie to jest tym nowatorskim jajkiem Kolumba: powiedzieć wyraźnie, o co chodzi. Chwała zatem odważnym, któ­rzy mówią »głośno i wyraźnie«”.

Czterdziestolecie

Teatru Wybrzeże, to kolejny „powrót” tek­stu z repertuaru Galla: 20 listopada 1986, na scenie przy Targu Węglowym, Marek Okopiński zaprezentował swoją wersję „Balladyny” Juliusza Słowackiego w scenografii Jani­ny Pożakowskiej, z muzyką Andrzeja Głowińskiego. Jubileusz był nie tylko dobrym powo­dem do zaprezentowania „żelaznej” pozycji narodowej dramaturgii, ale – może nawet przede wszystkim – okazją do towarzyskich spotkań i wspomnień takich, jak chociażby to Ireneusza Iredyńskiego, który debiutował, jako dramaturg na Scenie Kameralnej w So­pocie „Męczeństwem z przymiarką” w roku 1960: „jadąc na prapremierę życiową pocią­giem zabawiałem się z butelką. Na dworcu w Sopocie wstąpiłem do bufetu, gdyż porząd­nie zgłodniałem. Jakiś podpity kolejarz prze­stawił mnie za siebie twierdząc, że jego miej­sce jest przede mną. Zareagowałem. Potoczy­liśmy się po zabłoconej i przysypanej trocina­mi podłodze. Kiedy ubłocony i w nieco poszar­panym odziewku zjawiłem się w hallu teatral­nym zastąpił mi drogę pracownik teatru. »Dokąd?«  – zapytał. »Na przedstawienie«. »Zmykaj, łobuzie, my tu czekamy na autora z Warszawy«” – wspominał. Na szczęście nie wszyscy autorzy – nawet z Warszawy – mieli takie nieprzyjemne wspomnienia ze współ­pracy z Teatrem Wybrzeże.

Pięćdziesięciolecie

a raczej jego świętowanie, rozciągnęło się na trzy dni (20-22 listopada 1996 roku), kie­dy to w Czarnej Sali im. Stanisława Hebanowskiego, w gmachu przy Targu Węglo­wym, toczyła się uczona konferencja nauko­wa „Pół wieku Teatru Wybrzeże. Przedsta­wienia”, przygotowana przez Zakład Dra­matu, Teatru i Filmu Uniwersytetu Gdańskiego. Teatrolodzy i krytycy z Krakowa, Londynu, Warszawy i oczywiście Trójmiasta przedstawili dwadzieścia pięć referatów, po­święconych dwudziestu pięciu spektaklom teatru na przestrzeni półwiecza: od Gallowskiego „Homera i Orchidei” po „Hamleta” w reżyserii Krzysztofa Nazara. Jak na 515 premier, które zrealizowano na scenie Wy­brzeża między 20 listopada 1946 i 20 listopa­da 1996 roku, liczba dwudziestu pięciu refe­ratów mogła wydawać się niewielka i nie od­dająca bogactwa repertuaru teatru, ale cóż: lepiej mniej niż wcale. Dla tych, którzy czuli niedosyt była jeszcze, przygotowana na foy­er teatru przez Dział Teatralny Muzeum Narodowego w Gdańsku, wystawa, na której można było zobaczyć archiwalne, dotąd nie publikowane, zdjęcia.

Awres medalu przygotowanego na upamiętnienie pięćdziesięciolecia teatru

Spektaklem „jubileuszowym” był szek­spirowski „Hamlet” z Mirosławem Baką w roli tytułowej (premiera 9 listopada), przedstawienie totalne i ciężkie, ciężkie dosłownie, mówiło się nawet po koryta­rzach i kulisach teatru, że ciężar konstruk­cji stalowych wykorzystanych na scenie nadszarpnął jej konstrukcję, a cały budy­nek osiadł o kolejne centymetry w grzą­skim gruncie. Joanna Chojka podsumowa­ła na łamach „Teatru”: „przedstawienie Krzysztofa Nazara, który jawnie lekcewa­ży znaczenia zawarte w strukturze tekstu, buduje niejedno interpretacyjne hochsztaplerstwo. Mimo to, muszę przyznać, że re­żyser imponuje mi swoim wyczuciem efek­tu, który czasem zbliża się niebezpiecznie do kiczu. To, co wyprawia z przestrzenią za pomocą monumentalnej dekoracji Krzysz­tofa Tyszkiewicza, budowanej z rucho­mych, opuszczanych i podnoszonych pode­stów, budziło wielokrotnie mój podziw”.

Po pięćdziesięcioleciu, jak nietrudno się domyślić, następuje od razu...

dwustulecie.

3 sierpnia 2001 roku Gdańsk obchodził uroczyście dwusetną rocznicę inauguracji na Targu Węglowym pierwszego w historii miasta stałego budynku teatralnego. Stary budynek, postawiony w 1801 roku, musiał, jak na owe czasy, wzbudzać zachwyty, skoro w roku 1817 hrabina Waleria ze Stroynowskich tak go wspominała: „oto rotunda pod­parta czterema kolumnami doryckimi i po­kryta ołowiem, wnętrze takoż piękne: trzy rzędy lóż ustawionych amifiteatralnie i sce­na wielce rozległa”.

Dwustulecie uczczono z dużą pompą. Po­dobnie, jak przy poprzednim jubileuszu, rocznicy towarzyszyła trzydniowa konferencja na­ukowa (tym razem międzynarodowa, zor­ganizowana przez Nadbałtyckie Centrum Kultury), która zaowocowała grubym to­mem uczonych wykładów oraz wystawą w Ratuszu Staromiejskim (przygotowaną przez Dział Teatralny MNG i NCK). Punktem kulminacyjnym, rozciągniętych trochę w czasie jubileuszowych obchodów (od li­stopada 2001 – konferencja i wystawa, do stycznia 2002 – premiera nowego spekta­klu na jubileusz, „Hanemann” Stefana Chwina w reżyserii Izabelli Cywińskiej z Katarzyną Figurą i Mirosławem Baką w rolach głównych) była inauguracja nowe­go gmachu teatralnego przy Targu Węglo­wym, a raczej jego przebudowanego wnę­trza, oczka w głowie ówczesnego dyrektora Macieja Nowaka. Już od samego początku nowy-stary teatr zyskał dodatkowe prze­zwisko (do istniejących już wcześniej: „młynek do kawy”, „akwarium”) „podnieb­nego", za sprawą aranżacji autorstwa prof. Stanisława Fiszera, który „otworzył” nad widownią teatralną kopułę i okrasił ją gwiezdnymi konstelacjami.

Sześćdziesięciolecie

przypadało jesienią 2006 roku. Uczciła je na scenie Teatru Muzycznego w Gdyni (w miejscu, gdzie stała „Stodoła”, pierwszy bu­dynek Teatru Wybrzeże) Barbara Krafftówna. Dla niezwykle popularnej aktorki było to przede wszystkim święto osobiste, bowiem to 20 listopada 1946 roku, w prapre­mierze „Homera i Orchidei” postawiła swo­je pierwsze, zawodowe kroki na scenie. Przez następne trzy lata zagrała w wielu spektaklach reżyserowanych przez Galla w Teatrze Wybrzeże. Była między innymi Kasią w „Jak wam się podoba” Szekspira, Chochlikiem w „Balladynie” Słowackiego, Stefcią w „Temperamentach” Cwojdzińskiego, Haneczką w „Weselu” Wyspiańskiego i szaloną śpiewaczką w „Tu mówi Tajmyr” Isajewa i Galicza. Po wyjeździe zespołu Gal­la z Wybrzeża grała w wielu teatrach, fil­mach (najbardziej znaczący wśród nich był chyba obraz Wojciecha Hasa „Jak być kochaną”), kabaretach, w radiu i telewizji –chyba wszyscy pamiętają ją z kultowego Kabaretu Starszych Panów. Później spędzi­ła kilka lat w Stanach Zjednoczonych, gdzie zagrała między innymi rolę tytułową w „Matce” Witkacego.

Do Gdyni powróciła 24 października 2006 roku, by na scenie Teatru Muzycznego zagrać swój jubileuszowy spektakl, mo­nodram Remigiusza Grzeli (w reżyserii Jó­zefa Opalskiego) „Błękitny diabeł”, rzecz sceniczną o ostatnich latach życia Marleny Dietrich. Renata Moroz na łamach „Dzien­nika Bałtyckiego” pisała po prapremierze: „była tak przekonywająca, że widzowie uwierzyli, iż oglądają ostatnie chwile życia niemieckiej aktorki, że obserwują zmaga­nia starej kobiety z chorobą alkoholową (...). I jeszcze coś – trzeba wielkiego aktor­stwa, by ukryć wrodzoną radość życia, ob­jawiającą się w oczach. A Krafftównej to się udało. Na półtorej godziny zasłoniła swe roześmiane oczy cieniem smutku i cierpienia”. Jednak radość i te tak charakterystyczne diable ogniki w oczach po­wróciły, gdy po spektaklu tłumy wielbicieli artystki rzuciły się, by składać jej hołdy. Kwiaty, prezenty, ale również Krzyż Ko­mandorski Orderu Odrodzenia Polski nadany aktorce przez Prezydenta RP, a potem krótkie wspomnienia przy niewielkiej wystawie jej poświęconej i gest symbolicz­ny: zasadzenie przed teatrem drzewka pa­mięci Iwo Galla. Jednym słowem: było bar­dzo galowo i Gallowo.

A zaczęło się nadzwyczaj skromnie: „Tuż po przyjeździe, jak staliśmy z tobołkami na peronie i później przeszliśmy już spacer­kiem do »Riwiery«, to w »Riwierze« były stosy sienników, tyle ile nas było w zespole – każdy dostał siennik, ale słomę musieliśmy już sami zdobywać, podano nam adresy, gdzie, jak, jakiś transport, no i jakoś się za­łatwiło”.

***

Zapożyczając od Józefa Szczublewskiego słynny neologizm „teatrowisko”, Maciej Nowak wyznawał przy okazji dwustulecia: „Te­atrowisko, czyli miejsce teatralne, trwające mimo zmieniających się dyrekcji, nazw, gu­stów. Wierzę głęboko, że takim teatrowiskiem jest również Teatr na Targu Węglo­wym w Gdańsku. A wiara to tym głębsza, że nigdy nie słyszano, by gdańskie teatrowisko miało być naznaczone złym spojrzeniem”. Miejmy nadzieję, że będzie tak również przez następne dziesiątki lat.

 

Mieczysław Abramowicz

 

Pierwodruk: „30 Dni” 6/2006