PORTAL MIASTA GDAŃSKA

Wolontariat zagraniczny – czyli moja przygoda w Indiach cz. 1

Wolontariat zagraniczny – czyli moja przygoda w Indiach cz. 1
Wolontariat za granicą w ostatnim czasie zyskuje na popularności również w Polsce. Ja te wakacje postanowiłam spędzić w Indiach pomagając organizacji z Vellanad w realizacji projektu wspierającego najbiedniejsze rodziny w regionie. Część pierwsza wpisu o mojej przygodzie będzie dotyczyć wszystkiego co wydarzyło się jeszcze przed wakacjami.
Więcej artykułów poświęconych Gdańskowi znajdziesz na stronie głównej gdansk.pl
Nasz grupa przed biegiem the Meadows Marathon. Zdj. Dagna Wójciak
Nasz grupa przed biegiem the Meadows Marathon. Zdj. Dagna Wójciak
brak autora


Dlaczego wolontariat nie zawsze jest dobry

Dosyć przewrotnie wpis ten zacznę od obaw związanych z wolontariatem zagranicznym. Popularność takich wyjazdów sprawia, że decydując się na jedną z dostępnych opcji trzeba się naprawdę dobrze zastanowić, czy spełnia nasze oczekiwania. Przede wszystkim trzeba być świadomym, że dla wielu organizacji koordynowanie wolontariatu to źródło gigantycznych dochodów. Sprawia to niestety, że w wielu przypadkach zarobki organizatora są ważniejsze niż faktyczne korzyści dla lokalnych społeczności czy środowiska naturalnego. Doprowadziło to do powstania terminu „Voluntourism” określającego wyjazdy na wolontariat, które mimo dobrych chęci uczestników powodują więcej kłopotu niż pożytku. Dlatego przed zdecydowaniem się na wyjazd trzeba dokładnie zapoznać się ze szczegółami projektu.

Na pewno warto zadać sobie pytania takie jak: Kto faktycznie otrzyma zebrane przeze mnie pieniądze? Czy projekt bierze pod uwagę faktyczne potrzeby danego miejsca?, Czym będziemy się zajmować?. To ostatnie pytanie choć może wydawać się oczywiste jest jednak bardzo ważne. Trzeba zdać sobie sprawę, że nie posiadając odpowiednich kwalifikacji nie jesteśmy w stanie dużo zrobić. Warto pamiętać, że w wielu przypadkach bardziej pomożemy społecznościom w krajach rozwijających się, jadąc tam na wakacje i korzystając z usług oferowanych przez lokalnych ludzi niż płacąc zagranicznej firmie za możliwość wolontariatu.

Dlaczego zdecydowałam się na wyjazd do Indii

Po wymienieniu tych wszystkich obaw można by się zastanawiać, dlaczego w takim razie zdecydowałam się na wyjazd do Indii. Po pierwsze znalazłam małą organizację dobroczynną prowadzoną w stu procentach przez studentów Uniwersytetu Edynburskiego. Współpracuje ona bezpośrednio z organizacjami pozarządowymi z Azji i Afryki pomagając im w realizacji ich własnych projektów. Dzięki temu wiem, że wszystkie pieniądze które uzbieramy zostaną przeznaczone na realizację projektu, który został zaproponowany przez rodziny w Vellanad. Mając tą pewność postanowiłam skorzystać z niesamowitej okazji na poznanie Indii od podszewki, zdobycie nowych umiejętności i wzbogacenie swojego CV.

Kwestowanie czyli bucketing było naszym najlepszym sposobem na zbieranie funduszy na projekt
Kwestowanie czyli bucketing było naszym najlepszym sposobem na zbieranie funduszy na projekt
zdj. Dagna Wójciak



Zbieranie funduszy

Częścią właściwie każdego wyjazdu na wolontariat jest uzbieranie budżetu potrzebnego na realizacje danego projektu. Nie da się ukryć, że nie jest to zadanie łatwe. Czasami udaje się otrzymać dotację z jednego z wielu istniejących funduszy, jednak zazwyczaj kluczowa jest organizacja różnego rodzaju wydarzeń charytatywnych takich jak uwielbiane przez Brytyjczyków pub quizy czy imprezy klubowe. Kolejnym sposobem jest „bucketing” czyli kwestowanie (nazwa bierze się stąd, że w Wielkiej Brytanii pieniądze zbiera się do wiaderek, a nie puszek tak jak w Polsce). Ostatnią możliwością są różnego rodzaju wyzwania sponsorowane przez znajomych i rodzinę. Ja w ramach właśnie takiej akcji wystartowałam w biegu The Meadows Marathon w ręcznie uszytym ludowym stroju kaszubskim.

Bieg the Meadows Marathon w sukience kaszubskiej. Co prawda nie był to optymalny strój biegowy, ale doping kibiców wynagrodził mi niewygodę
Bieg the Meadows Marathon w sukience kaszubskiej. Co prawda nie był to optymalny strój biegowy, ale doping kibiców wynagrodził mi niewygodę
zdj. Dagna Wójciak


Nie da się ukryć, że uzbieranie ponad 4 tysięcy funtów w czteroosobowej grupie nie było proste. Jednak mimo ogromu poświęconego czasu i energii uważam, że było to bardzo rozwijające. Przede wszystkim doszczętnie przełamałam barierę zarówno językową jak i nieśmiałości w oficjalnym załatwianiu najróżniejszych spraw. W ciągu kilku ostatnich miesięcy odbyłam taką ilość rozmów zarówno osobistych, telefonicznych jak i mailowych, że przestało to dla mnie stanowić problem.

Drugą rzeczą, której nauczyły mnie ostanie miesiące to działanie w większej grupie. Najlepiej uczy się na błędach i aż ciężko policzyć, ile razy nasze plany pokrzyżował brak komunikacji czy zła organizacja. Mimo, że nie było łatwo to wiele razy podczas całego procesu zbierania funduszy po prostu dobrze się bawiłam. Był to też dla mnie dobry sposób na poznanie wspaniałych ludzi na początku studiów.

Teraz kiedy już wszystko zostało przygotowane pozostaje mi czekać na prawie dwa miesiące spędzone w Kerali na południu Indii. A po powrocie na pewno przygotuję drugą część tego wpisu opowiadającą o samym projekcie.

Dagna Wójciak