• Start
  • Wiadomości
  • Zespół Republika po latach. Wspomnienia o Orwellu i tlenionych włosach

Zespół Republika po latach. Wspomnienia o Orwellu i tlenionych włosach

- Zawsze byliśmy wyznawcami zasady, że muzyka rockowa musi działać na mózg, na serce i na wątrobę. Dla Grzegorza piosenki to były kolejne wiersze, a płyty to tomiki, które wydawał “za plecami literatów” - wspominał Zbigniew Krzywański, gitarzysta Republiki, w czwartek, 23 marca, w gdańskim ECS, podczas promocji 770-stronicowej monografii o zespole, którą napisał Leszek Gnoiński.
23.03.2017
Więcej artykułów poświęconych Gdańskowi znajdziesz na stronie głównej gdansk.pl
Zbigniew Krzywański, gitarzysta zespołu Republika i Leszek Gnoiński, autor książki o zespole, spotkali się z fanami Republiki w ECS. Spotkanie prowadził Marcin Mindykowski z Radia Gdańsk


W 1983 roku, na debiutanckiej płycie zespołu Republika, Grzegorz Ciechowski zaśpiewał: “To nowe, nowe, nowe sytuacje”.

Oczywiście był to tekst, jak na tamte czasy, rewolucyjny.

No bo jakie właściwie “Nowe sytuacje”?! Przecież w PRL był stan wojenny, rządził generał Wojciech Jaruzelski, w TVP nachalna propaganda, po sklepach chodziła tzw. Inspekcja Robotniczo-Chłopska (IRCha), żywność była na kartki, opozycja siedziała w więzieniu. Szarość i brak perspektyw. 

Nowe sytuacje?! Wolne żarty! Stare, komunistyczne sytuacje i tyle.

A jednak: w głowie jednego muzyka, urodzonego w Tczewie, rzeczywiście pojawiły się - jak śpiewał - "nowe sytuacje, nowe konstelacje i nowe orientacje". Grzegorz Ciechowski, wraz z muzykami zespołu Republika, tchnęli nowe życie w polską muzykę i polską kulturę, a co za tym idzie - w polską młodzież. To była punkowa poezja, coś, czego wcześniej ten kraj nie słyszał. 

W ECS o Republice. Od lewej: Zbigniew Krzywański (gitarzysta zespołu), Leszek Gnoiński, autor książki Republika. Nieustanne tango

Ani nie widział, bo Ciechowski w 1983 był jednym z lepiej wyglądajacych mężczyzn w Polsce. Wtedy mówiono na niego poppers: z grzywką blond włosów opadających na oczy, w czarnych koszulach i krawatach w czarno-białe paski, w ciemnych okularach. Polska wreszcie doczekała się w nim ikonicznej gwiazdy rocka.

Modne ciuchy muzycy zdobywali wtedy na kultowym bazarze w Rembertowie, dzielnicy Warszawy, gdzie trafiała odzież z paczek z Zachodu, od marynarzy, z przemytu.

Ciechowski stał w tych czarnych koszulach za pianiniem i rąbał w klawisze z całej siły, jakby w pojedynkę chciał rozwalić system komunistyczny w Polsce. 

Republika. Nieustanne tango - ponad 700 stron o zespole. Dla fanów Ciechowskiego to swoista biblia

Muzyka była inna od wszystkiego, co dotąd slyszeliśmy. Ciechowski zaczął od fascynacji rockiem progresywnym w stylu Jehtro Tull czy King Crimson, by potem zacząć się inspirować takimi zespołami, jak XTC, The Talking Heads, The Stanglers, a nawet The Cure. W ten sposób udało mu się połączyć nerwowy, punkowy rytm z fletem i pianinem. Niby Ciechowski grał prosto: zapętlał w transowym ciagu jeden prosty motyw na klawiszach, ale miało to niezwykły ładunek emocjonalny. Grupa była trudna do sklasyfikowania: mogła wystąpić i w Jarocinie i w Opolu. 

Wizerunkowo Republika też była inna niż pstrokate grupy punk: czarno-biała na scenie, na okładkach płyt, w sesjach zdjęciowych w tygodnikach “Na przełaj”. “Razem” czy “Non Stop”. Wszystko, łącznie z frapującym logo, do siebie pasowało.

No i wreszcie najważniejsze, czyli teksty: Ciechowski był poetą, który dosyć już miał wydawania nieczytanych przez nikogo tomików. Chciał, by jego teksty dotarły do ludzi. Więc został muzykiem. Naczytał się wcześniej zakazanego w Polsce Orwella (zwłaszcza “Rok 1984” i “Folwark zwierzęcy”), Kurta Vonneguta, ale też amerykańskich poetów takich, jak Ezra Pound.

Leszek Gnoiński (po lewej) napisał także książki o zespołach Kult, Myslovitz, Acid Drinkers i TSA


- Naśladując orwellowską nowomowę i język dzienników telewizyjnych, wykreował w swoich tekstach supertotalitarny świat, scentralizowaną biurokrację, niby fikcyjną, ale dziwnie znajomą z PRL w 1983: gdzie “biurka się ciągną, aż po widnokrąg”, ludzie są trybikami, nad wszystkim czuwa jedna partia i jeden “centralny wyrównywacz”, a jednostka, czy raczej trybik w maszynie, działa według pięcioletniego planu. “Puls wszystkich obywateli nadawany jest przez centralne biuro” - tłumaczył dziennikarzom Ciechowski. Wszystko to było niby fantazją muzyka, a przecież przypominało zjazdy KC PZPR, określające kierunki działań państwa na kolejne pięciolatki.

Dodajmy do tego jeszcze upolitycznione erotyki. Cichowski popełniał w swoich tekstach coś, co Orwell nazwał mianem “seksozbrodni” - pisał otwracie o seksie w pruderyjnym kraju. Ale pisał po swojemu: chłód i brak czułości w związku dwojga ludzi porównywał do Syberii, która zawładnęła już nie tylko krajem, ale też jego łóżkiem (cenzor z ulicy Mysiej myślał: “wykreślić tę Syberię, czy nie?”), a pożądanie do pięknej kobiety opisywał jako “śmierć w bikini” (na atolu Bikini na Pacyfiku Amerykanie eksperymentowali z bombą atomową i wodorową).

W 1983 roku wytwórnia Polton wydała debiutancką płytę Republiki w nakładzie... 300 tysięcy egzemplarzy! [Polton wydał też... zespół Mazowsze - red.].

Po “Nowych sytuacjach” pojawiło się równie polityczne “Nieustanne tango” (1984). Grupa rozpadła się jednak w trakcie nagrywania trzeciej płyty, a sesja nagraniowa w czerwcu 1986 roku trwała raptem… dwa dni. W PRL trwał w najlepsze kryzys gospodarczy, było coraz mniej koncertów, firma fonograficzna nie zapłaciła muzykom za poprzednią płytę tyle, ile powinna. Ciśnienie finansowe rozwaliło niestety legendarny zespół. Ciechowski zażądał dla siebie większych tantiem za utwory, na co reszta zespołu nie chciała się zgodzić.

Ciechowski wyjechał z Torunia do Warszawy i grał później jako Obywatel GC. Zmarł, po operacji, w 2001 roku.

Do ECS przyszli głównie fani Republiki w średnim wieku, ale byli też młodzi ludzie, nastoletni, z winylami z lat 80. kupionymi na jarmarku

Republika wciąż jest żywa w pamięci fanów. Kilkadziesiąt osób przyszło do ECS na spotkanie z Leszkiem Gnoińskim, autorem właśnie wydanej książki “Republika. Nieustanne tango” oraz Zbigniewem Krzywańskim, gitarzystą zespołu.  

Bez fałyszwej skromności Krzywański wspominał, że zespół miał swój ranking koncertów: - Mieliśmy tylko dwa koncerty rangi KS, czyli “kolejny sukces”. A cała reszta to był KBWS - “kolejny bardzo wielki sukces” - wspominał Krzywański.

Gitarzysta Republiki wspominał też wywiady prasowe z lat 80: - Jeśli pierwsze pytanie brzmiało “dlaczego gracie rocka?”, drugie “czym jest dla was rock?” i wreszcie “co sądzicie o polskiej młodzieży?”, to taki dziennikarz był wypraszany!

Jak wyjaśnia fenomen zespołu? - Zawsze byliśmy wyznawcami zasady, że muzyka rockowa to sztuka przekazu, że musi działać na mózg, na serce i na wątrobę - mówił Krzywański. - Dla Grzegorza piosenki to były kolejne wiersze, a płyty to tomiki, które wydawał “za plecami literatów”. Cichowski uważał poetów za rockandrollowców, a rock był dla niego medium do przekazywania treści. Na scenę wychodziliśmy po coś, a nie dla łatwego poklasku. Pieniądze wynikały wtedy z naszej pasji. Myśleliśmy w pierwszej kolejności o sztuce. Znaczenie miało to, żeby się rozwijać, a nie żeby kupić samochód.  

A jednak kupili samochody, bo dzięki grze w Republice mogli całkiem dobrze zarobić. Jak wspomina Krzywański: - Nie rejestrowałem wtedy mojej kartki na mięso i na “wołowinę z kością”, kupowałem najdroższą polędwicę, bo miałem więcej pieniędzy niż przeciętny Polak. Moja żona mówiła: “a może, Zbyszek, poszedłbyś w kolejkę po zwykłą mielonkę i parówki dla dziecka?”, bo w kółko jedliśmy kiełbasę myśliwską, polędwicę wędzoną i befsztyki. W 1984 roku ze względu na tantiemy z płyty “Nowe sytuacje” dostaliśmy bardzo dobre pieniądze. Za kasę z tylko jednej piosenki z tej płyty [“My lunatycy” - red.] kupiłem wszystkie cegły potrzebne na mój dom, dość niemały. To były miliony złotych! Dostaliśmy też pieniądze ze sprzedaży plakatów. Mieliśmy też specjalne “Konto W” w banku państwowym, ze specjalnym oprocentowaniem. Grzegorz musiał kupić sobie zaraz samochód marki simca, który zaraz mu się popsuł, i domek nad jeziorem pod Toruniem za trzy miliony złotych.

Warto przypomnieć, że kwoty podawane w milionach złotych mają niewiele wspólnego z dzisiejszymi milionami - wartość złotego w czasach PRL (a szczególnie w latach '80) była wielokrotnie niższa niż dzisiaj. 

Jak to możliwe, że Republika była jednocześnie tak kochana i tak bardzo znienawidzona? Wszak w 1985 roku w Jarocinie punkowcy obrzucili zespół pomidorami i przedmiotami, krzycząc, żeby muzycy **** ze sceny?!

Krzywański: - Na początku na nasze koncerty przychodziły załogi punkowe, tańczyli pogo. I nagle w radiu zaczęli grać “Śmierć w bikini”. Republika “lata” w “trójce”? O nie! Oni nas zdradzili, oni robią karierę! Punkowcy poczuli się ideologicznie zdradzeni. Myśmy stali się dla nich wrodzy! A z drugiej strony lubili nas ci, którzy oczekiwali od muzyki czegoś więcej niż hałasu. “Kombinat” jest piosenką wbrew przepisom na hit: denerwującą, niemelodyjną, a jednak była hitem, bo miała bardzo ważny przekaz. Czasy komunistyczne zmuszały do uprawiania poezji, żeby ominąć cenzurę. Cenzorzy byli zbyt mało lotni, żeby co niektóre rzeczy zauważyć. Więc jedni nas kochali, a inni nienawidzili. Jarocin ‘85 był kulminacją nienawiści do nas, to była ekstremalna sytuacja. My, wtedy we czwórkę, te 25 tysięcy ludzi pod sceną do siebie w końcu przekonaliśmy, choć oni byli do nas niezwykle wrogo nastawieni. To wszystko z piosenki na piosenkę cichło. Na koniec zagraliśmy “Moją krew” i ludzi wbiło w ziemię. Śpiewali nam “Sto lat”. A przecież na początku rzucili pomidorem w ukochane klawisze Ciechowskiego, Yamahę DX7, dopiero co kupioną!

Jak w czasach permanentnego kryzysu udało się zespołowi uzyskać taki wyszukany image? Gitarzysta Republiki opowiadał, że buty wtedy dostał na talon (z kolei talon dostał na własny ślub), a marynarkę miał po dziadku. Muzycy kupowali też w Domach Centrum w Warszawie rzeczy z kolekcji Hoffland Barbary Hoff.

A farbowanie włosów? Krzywański: - To chyba było przed koncertem w Bielsku Białej. Mieszkaliśmy w zajeździe “Ondraszek” i przyszły do naszego pokoju dwie bardzo fajne dziewczyny, fryzjerki. Pytają, czy chcemy mieć pofarbowane włosy? Czemu nie? Ja chciałem na czarno, Sławek na śliwkę, a Grzegorz - tleniony blond. Ja już potem notorycznie farbowałem włosy na czarno, a Grzegorz na jeszcze jaśniejszy blond, niż miał. Pamiętam, jak go zdybali do wojska! Długo się z nami "żegnał", więc się spóźnił do jednostki w Toruniu. Akurat jak przyszedł, to przez kilka dni nie było fryzjera. Więc Ciechowski paradował w tych blond włosach z odrostami, z grzywką, w mundurze Ludowego Wojska Polskiego, a dowódcę szlag trafiał.

TV

To przedszkole jest wzorem