• Start
  • Wiadomości
  • Tłumacze Lecha Wałęsy z lat 80.: Język z donosów nie jest w jego stylu. On nie mówił jak milicjant!

Tłumacze Lecha Wałęsy z lat 80.: Język z donosów nie jest w jego stylu. On nie mówił jak milicjant!

Anna Maria Mydlarska i Wojciech Kubiński w latach 80. byli tłumaczami Wałęsy, gdy udzielał on wywiadów prasie anglojęzycznej. Pamiętają jego charakterystyczny styl i uważają, że donosy z tzw. teczki Kiszczaka nie mogły być pisane przez Wałęsę. - On nie mówił manierą funkcjonariusza milicji czy partii, a takim językiem spisane są rzekome donosy - twierdzą.
18.02.2017
Więcej artykułów poświęconych Gdańskowi znajdziesz na stronie głównej gdansk.pl

Anna Maria Mydlarska i Wojciech Kubiński w ECS. Za ich plecami ich były szef. Kiedyś tłumaczyli go na angielski dla prasy zagranicznej

Sebastian Łupak: Jako tłumacze Lecha Wałęsy w latach 80. mówicie, że jego rzekome donosy nie mogą być prawdziwe. Skąd to przekonanie?!

Anna Maria Mydlarska: Przejrzałam dosyć uważnie donosy z teczki Kiszczaka, bo prezydent Wałęsa publikował je na swoim Facebooku. I budzą one moje wątpliwości przede wszystkim stylem, sposobem wyrażania myśli. Te donosy są pisane biurokratycznym, socjalistycznym językiem, nudnym, sztampowym, stricte peerelowskim. Takim językiem posługiwali się funkcjonariusze partyjni, esbecy, milicjanci i urzędnicy. To język ludzi zniewolonych. Wałęsa nigdy nie używał takiego języka! On używał żywych metafor, ciekawych porównań. Jego język był dowcipny, było w nim też dużo odniesień chrześcijańskich, języka zaczerpniętego z Biblii. Był znakomitym mówcą, przykuwał uwagę, bo mówił niezwykle barwnie. Potrafił szybko nawiązać kontakt z rozmówcami. Wiem, bo przetłumaczyłam blisko sto jego wywiadów dla zachodniej prasy. Znam więc jego język. Unikał wytartych, wyświechtanych zwrotów, typowych dla oficjalnego języka PRL. Przecież wszyscy wiemy, że jego język jest jedyny w swoim rodzaju, żywy, a tego oryginalnego stylu tam, w donosach nie ma! Moim zdaniem on nie napisałby zdania, które rozpoczyna się od "nadmieniam" i nie pisałby o kimś "osobnik." To jest styl milicjanta!

A kwestia jego pisma?

Anna Maria Mydlarska: Wszyscy wiemy, że istniała esbecka komórka powołana specjalnie do fałszowania dokumentów na Lecha Wałęsę. Na logikę: skoro były oryginały, to po co zatrudniać dodatkowo zespół ludzi do fałszowania dokumentów? Byli też inni specjaliści od fałszowania dźwięku, związani z ówczesnym Radiokomitetem. To oni przygotowali w 1983 roku to słynne “nagranie” Wałęsy rozmawiającego z bratem o finansach Solidarności. Montażem dźwięku i podrabianiem dokumentów zajmowali się naprawdę wybitni specjaliści. Więc ja nie wierzę, że to pismo Wałęsy, nie wierzę, że to jego oryginalne teksty. Może są oparte na informacjach z podsłuchu, ale nie zachowują oryginalnego stylu jego wypowiedzi.

Czy łatwo się Wałęsę tłumaczyło na angielski?

Wojciech Kubiński: Wałęsa był piekielnie trudny do przełożenia na angielski, ponieważ trudno było przewidzieć, w jakim kierunku zmierza i czego dotyczy jego wywód. Trudno było to zinterpretować. Wałęsa często wchodził w dygresje, lawirował, albo posługiwał się metaforą i dopiero pod koniec wypowiedzi okazywało się, że to ma sens. W papierach Kiszczaka tego w ogóle nie ma! A przecież w tekście odbija się osobowość człowieka, który ten tekst napisał.

Jakim człowiekiem był Lech Wałęsa, gdy go poznaliście w roku 1980?

Anna Mydlarska: Człowiek z tych donosów, to nie jest ten sam człowiek, którego znałam! Psychologicznie mi się to nie zgadza. Znam Wałęsę jako osobę przekorną, nieprzewidywalną, niesterowalną i spontaniczną. Do dziś wszyscy zresztą na to narzekają, że on nie robi tego, co mu się radzi. Niesłusznie, bo jego charakter pozwolił mu wygrać! Taki człowiek nie siada i nie pisze donosów. To do niego nie pasuje. To jest dla mnie rzecz nie do pogodzenia, bo był człowiekiem niezwykle odważnym, przywódcą wielkiego ruchu, który na samym początku, na bramie Stoczni w sierpniu 1980, powiedział: “Ja nie sprzedaję ludzi”. I to się potwierdziło: walczył o wszystkich, także o swoich przeciwników. Nikogo nie zdradził. Więc nie wierzę w te donosy.

Wojciech Kubiński: Wałęsa to człowiek, który w latach 80. podejmował słuszne decyzje i nie popełniał błędów. Trzymali go w stanie wojennym w totalnej izolacji w Bieszczadach, w Arłamowie, i próbowali złamać, a on się nie dał. Nie potrafię tego powiązać z pomysłem, że on był wtedy sterowany przez UB, że oni go celowo wstawiali w pewne sytuacje. To są sprzeczne rzeczy. On rozmontował komunizm, a my mamy wierzyć, że to komuniści go prowadzili? Nonsens!

Anna Maria Mydlarska z Lechem Wałęsą w styczniu 1987 roku w biurze w parafii św. Brygidy w Gdańsku

To paradoks: mówi się, że był prostym robotnikiem, a jednocześnie, że był genialnym, wybitnym strategiem...

Wojciech Kubiński: Wałęsa szybko się uczył. Miałem okazję tłumaczyć go nawet w przeddzień stanu wojennego, 12 grudnia 1981, gdy obradowała Komisja Krajowa Solidarności w Gdańsku. A później, po stanie wojennym, tłumaczyłem go w roku 1988. Ten człowiek nauczył się przez te lata współpracować z tłumaczem, wiedział kiedy i jak dużo powiedzieć, wiedział, kiedy przerwać wypowiedź. Nauczył się też inaczej mówić, bo miał bez przerwy do czynienia z intelektualistami, jak Geremek czy Mazowiecki. Więc na wcześniejszym etapie to był prosty człowiek, który podejmował decyzje intuicyjnie i był genialnym przywódcą, ale na pewno nie był intelektualistą, który potrafiłby gładko coś napisać. Mówił na swój ludowy sposób, meandryczny, stosując przypowieści, ale nie było to uładzone. A donosy są uładzone na swój biurokratyczny sposób!

W 1970 roku coś podpisał, jak mówi - “to, co wszyscy”: pokwitowanie odbioru sznurówek, może dokument, że nie zdradzi treści przesłuchania na SB. IPN twierdzi nawet, że zobowiązanie do współpracy...

Wojciech Kubiński: Ja wiem, jak to jest, bo esbecy przesłuchiwali mnie w 1974 roku w Poznaniu. Byłem studentem anglistyki i pracowałem jako tłumacz w pawilonie japońskim na Międzynarodowych Targach Poznańskich. I nagle dostaję wezwanie na komendę. Czego mogą chcieć? Pewnie zapytać, czy Japończycy zapłacili mi za pracę w dolarach. Idę z duszą na ramieniu. Jest tam jakiś smutny pan z kolegą i pytają mnie o anglistykę i o mojego profesora Fisiaka, czyli ówczesnego szefa Instytutu Anglistyki. Na zakończenie pytają: “czy mógłby pan podpisać, że nie będzie pan rozpowiadał o czym tu mówiliśmy?” i podsuwają kawałek papieru do podpisania. Powiedziałem “nie!” Wielu ludzi, nie wiedząc, co robią, złożyłoby ten podpis, byle szybciej stamtąd uciec i jak najszybciej zapomnieć o tych smutnych panach. Ale potem taki kawałek papieru może się pojawić, wypłynąć. Ludzie nie wiedzieli wtedy, co robić, jak się dobrze zachować. Wałęsa też mógł taki papier podpisać. Nie oceniam go i nie potępiam za to.

Wojciech Kubiński tłumaczy Wałęsę podczas konferencji poświęconej pokojowemu przejściu z komunizmu do demokracji. Koniec lat 80.

Jak się zetknęliście z Wałęsą?

Anna Mydlarska: - Ja w sierpniu 1980 roku, po strajku w stoczni. Pamiętam: stoję w dużej grupie ludzi, chyba jeszcze pod stocznią, ludzie podają Wałęsie zdjęcia, on je podpisuje i oddaje. I nagle on mi daje swoje zdjęcie z autografem. A ja na to, że nie dawałam mu zdjęcia do podpisu! A Wałęsa: “nie szkodzi, ja jestem jak Robin Hood, zabieram tym, co mają dużo i daję tym, co nie mają”. To była typowa dla niego odpowiedź. Kilka miesięcy później zaczęłam pracę w “Biuletynie Solidarności” redagowanym przez Mariusza Wilka. Byłam tam najmłodsza, tuż po studiach. Podczas pierwszego zjazdu regionalnego Solidarności prowadziłam biuro prasowe. Potem, na zjeździe krajowym, tłumaczyłam Wałęsę dla największego japońskiego dziennika i miało to dla mnie przebieg dramatyczny. Byłam niedoświadczonym tłumaczem, a dziennikarz japoński zaczął mówić o doktrynie Breżniewa, o wichrzycielach, o tym, że Solidarność naraża układ sił w Europie. Wałęsa mu przerwał i mówi: “nie będzie wywiadu!”. I ja w tym momencie się przestraszyłam i nie byłam pewna, czy mam to przetłumaczyć. Wałęsa mnie uspokoił, że nie ma się czego bać: ten dziennikarz musi wysłać do kraju wywiad z Wałęsą. I rzeczywiście wrócił kilka godzin później. 

Pracowałam w redakcji i jednocześnie w Biurze Tłumaczy Komisji Krajowej do stanu wojennego. Potem bywałam z dziennikarzami w biurze w św. Brygidzie prowadzonym przez Piotra Nowinę Konopkę, już po wyjściu Wałęsy z internowania. Wałęsa wtedy od rana pracował w stoczni, a potem na godzinę 14-15 jechał do Brygidy, spotykał się z dziennikarzami i z zagranicznymi politykami.

Wojciech Kubiński: Byłem w roku 1980 asystentem na anglistyce UG. Zgłosiłem się na pierwszą turę zjazdu Solidarności. Tam był tłum tych, którzy chcieli tłumaczyć. Robiliśmy improwizowane konferencje prasowe. Andrzej Gwiazda siadał na stołku i mogło wokół niego być i 40 dziennikarzy. Ktoś z Holandii chciał porozmawiać z Anną Walentynowicz, więc pojechaliśmy do niej do domu, bo ona nie była delegatem na zjazd, obraziła się na Lecha Wałęsę. Później miałem nawet etat w Solidarności, od października 1981. Szybko tłumaczyliśmy wtedy projekt reform gospodarczej, taki gęsty tekst ekonomiczny, przygotowany przez solidarnościową organizację ekonomistów Sieć. To był dosyć utopijny pomysł, bo nie było w nim mowy, że dążymy do kapitalizmu, tylko, żeby samorządy pracownicze przejęły kontrolę nad zakładami pracy. Do tego tłumaczyliśmy na angielski tekst “Who is who in Solidarity?” Jakiś Amerykanin się w Gdańsku znalazł, pomógł nam. To się odbywało w pośpiechu, żeby skończyć zanim Rosjanie wejdą. Pracowało się w dziwnych godzinach, w dziwnych miejscach. Okazało się, że Rosjanie nie weszli, ale wprowadzono stan wojenny. Kilka tłumaczonych przeze mnie publikacji już nie zdążyło się ukazać.

Anna Maria Mydlarska jest dziś dokumentalistką filmową, a prof. Wojciech Kubiński kierownikiem Zakładu Translatoryki na Uniwersytecie Gdańskim. 

TV

Profilaktyka piersi w tramwaju w Dzień Kobiet