• Start
  • Wiadomości
  • Szczęście razy 4 - gdańskie czworaczki ukończyły 18 lat!

Szczęście razy 4 - gdańskie czworaczki ukończyły 18 lat!

Iwona i Andrzej Szarmachowie wprowadzili się do wspólnego domu w 1990 roku. Gdyby wierzyć w przeznaczenie, można by pokusić się o stwierdzenie, że nieprzypadkowo wybrali tak zwanego bliźniaka. Jak się później okazało, wymowny był też numer ich domu. W 1998 roku pod numerem 4 zamieszkały tam także ich dzieci - czworaczki.
10.03.2016
Więcej artykułów poświęconych Gdańskowi znajdziesz na stronie głównej gdansk.pl

Pierwsze zdjęcie po urodzeniu: Iwona Szarmach z czworaczkami

Patryk, Ada, Michał i Klaudia - dokładnie w takiej kolejności - przyszli na świat 18 lutego 1998 roku w Uniwersyteckim Centrum Klinicznym w Gdańsku. Pomimo lat, które upłynęły i sędziwego już dzisiaj wieku położnika, który przeprowadził cięcie cesarskie, profesor Jerzy Mielnik, ówczesny dyrektor Instytutu Położnictwa i Chorób Kobiecych, tamten czas pamięta bardzo dobrze.

- Takie historie zawsze się pamięta - wspomina prof. Mielnik. - Pani Szarmach donosiła ciążę prawie do końca, a w przypadkach takich jak jej, to rzadko się zdarza. Pamiętam bardzo dobrze, jak wraz z zespołem szpitalnym non stop ją monitorowaliśmy. Kontrowaliśmy wszystko dzień i noc, żeby nic złego się nie stało. Dzieci nie potrzebowały inkubatorów, to też rzadkość w takich sytuacjach.
 

Pierwsza fotografia, wagony pieluch

Po 18 latach prof. Mielnik spotkał się z gdańskimi czworaczkami ponownie. Zrobił to na prośbę Macieja Kosycarza, który w 1998 roku wykonał jedno z pierwszych zdjęć maluchów.

Fotograf z okazji urodzin przyjechał do Szarmachów i wręczył rodzinie dokładnie to zdjęcie, które kiedyś zrobił w szpitalu. Zdobi ono teraz ich salon, a mniejsze kopie znajdują się w pokojach dzieci, które kiedyś zabiorą do własnych domów. Do kolekcji dojdzie zapewne najnowsza fotografia z prof. Mielnikiem.

Zdjęć u Szarmachów jest wiele. Pani Iwona uwieczniała każdą ważną chwilę. Na jednej z fotografii widać rodziców, opuszczających szpital. Wyglądają, jakby wracali z bazaru: trzymają w dłoniach duże, granatowe torby.

- Śmialiśmy się, że puścili nas z torbami. I tak, by pewnie było, gdybym nie trafiła na pracowitego męża. Andrzej pracuje od rana do nocy, utrzymać tak liczną rodzinę nie jest łatwo. Wiadomo, że wraz z dziećmi, rosną ich potrzeby - wspomina Iwona Szarmach. - Mieliśmy bardzo dużo szczęścia. Po pierwsze dlatego, że dzieci urodziły się zdrowe. Wtedy zupełnie o tym nie myślałam, że coś mogłoby pójść nie tak. Po drugie, otrzymaliśmy olbrzymie wsparcie.

Państwo Szarmachowie mieli sponsora, który zadbał o łóżeczka dla czworaczków, dostawali też bezpłatnie pieluchy.

- Pani wie, ile przy czwórce dzieci pieluch poszło? - pyta mnie pani Iwona i zaraz z uśmiechem sama odpowiada. - Chyba kilka wagonów.

 


Pielęgniarki pomagają nocą

Odkąd czworaczki zamieszkały w domu, nic już nie było takie samo. Nie oznacza to, że rodzice wspominają początki źle. W opiece nad gromadką, także mogli liczyć na pomoc.

- Gdyby nie wsparcie, to nie wiem, czy dzisiaj byłabym taka wesolutka - mama gdańskich czworaczków znowu się uśmiecha. - Poza tym dzieci były bardzo grzeczne, cichutkie. Tylko Patryk miewał kolki, reszta dawała mi się wyspać. Pomagali dziadkowie, czasem ciocie i wujkowie. Mogliśmy liczyć również na pomoc miasta. Przez pierwsze trzy miesiące przychodziły do nas pielęgniarki, które w nocy pomagały przy dzieciach.

Iwona Szarmach całkowicie poświęciła się macierzyństwu. Mówi, że jest spełniona jako kobieta. To widać.
 

Popularność i brak prywatności

Choć czworaczki tego pamiętać nie mogą, od narodzin wzbudzały sensację. Rodzice zaczepiani byli na spacerach. Gdy wyjeżdżali z podwójnymi wózkami, inni żartowali, że mają mały żłobek.

Jeździć na rowerze, uczyli dzieci na raty. Każdego dnia była inna zmiana.

Patryk, Ada, Michał i Klaudia pamiętają jednak bardzo dobrze czasy szkoły podstawowej. Wszyscy chodzili do jednej klasy. Interesowali się nimi nie tylko nauczyciele, ale przede wszystkim inne dzieci, które notorycznie dopytywały, jak to jest mieć tyle rodzeństwa?

- Do tej pory nas o to pytają - opowiada Ada. - Więc ja im zawsze mówię, że jest fajnie. Dobrze jest mieć dużą rodzinę. Mamy z kim porozmawiać, dom jest zawsze pełny.

To na co czworaczki narzekają, to brak prywatności. Trudno o nią, gdy zawsze ktoś z rodzeństwa lub rodziców kręci się po domu.

- Mam pokój z bratem, drugi zajmują dziewczyny - nie jest łatwo, gdy w spokoju chcę na przykład porozmawiać przez telefon, a w każdym pomieszczeniu ktoś jest - dodaje Patryk.
 

Iwona Szarmach i jej czworaczki - 18 lat później

Dwóch inżynierów, weterynarz, dziennikarka

Wizualnie nie są do siebie bardzo podobni, choć mówią, że więcej ich łączy niż dzieli. Dzielić się zaczęli, gdy poszli do gimnazjum. Szkoła co prawda znowu ta sama, ale dobrali się w pary i zdecydowali się na dwie różne klasy.

Gdy przyszło im wybrać licea, każde z nich poszło do innej szkoły. Klaudia ma najwygodniej, wybrała szkołę najbliżej domu. Ada i Patryk dojeżdżają do Sopotu, a Michał do Oliwy.

Planują przyszłość powoli, ale zapewniają, że cała czwórka będzie studiować. Jeśli ich zainteresowania się nie zmienią, to w rodzinie Szarmchów będzie dwóch inżynierów, weterynarz i pisarka lub dziennikarka (Ada nie może się zdecydować).

Ich drogi coraz częściej się rozchodzą, a mama się złości tylko, że niby czasu powinna mieć więcej dla siebie. A tak naprawdę, stoi w kuchni, jak w barze mlecznym i wydaje obiady każdemu z dzieci o innej porze. 


W środę, 9 marca gdańskie czworaczki otrzymały dowody osobiste z rąk Prezydenta Gdańska Pawła Adamowicza.
 

Wszyscy w rodzinie Szarmachów są już dorośli:

 

TV

Po Wielkanocy zacznie jeździć autobus na wodór