Gdańszczanie i goście naszego miasta bawili się radośnie - choć trzeba powiedzieć, że nie zawsze odpowiedzialnie. O północy na Targu Węglowym był taki tłum, że trudno było się przecisnąć. Blisko 15-minutowy pokaz fajerwerków publiczność przyjęła z entuzjazmem. Nie wszyscy skupili się na fantastycznie rozbłyskującym sylwestrowym niebie - co najmniej kilka osób przyniosło własne wyrzutnie i petardy, a następnie odpalało je w… tłumie.
- To chyba cud, że nikomu nie stało się nic poważnego - mówi Grzegorz, mieszkaniec Nowego Portu. - Szczególnie nieciekawie było przy pojemnikach Sylwestrowego Konkursu Butelkowego. Tam co chwila ktoś coś odpalał. Sam o mały włos dostałbym petardą.
Jak liczna publiczność była na Targu Węglowym w tę noc? Być może 7 tys. osób. O północy zapewne jeszcze więcej, bowiem na plac przyszli uczestnicy zabaw sylwestrowych w okolicznych lokalach - przede wszystkim na Głównym Mieście.
Przez cały czas dużym zainteresowaniem uczestników sylwestrowej zabawy cieszyło się koło widokowe AmberSky. Przejażdżka o północy była droższa niż inne: w gondolach znajdowało się ponad 200 osób, z kieliszkami i butelkami szampana.
- Byłam w gondoli na górze, gdy wybuchały fajerwerki - mówi Anna Kowalska, rzeczniczka AmberSky. - Wrażenia niesamowite, bo to wszystko wybuchało naprawdę niedaleko od nas.
Na scenie występował zespół Big CYC, a będący w świetnej formie gdański frontman Krzysztof Skiba błyskawicznie rozruszał publiczność, mocno zróżnicowaną pod względem wiekowym - zabawa była przednia.
Najpopularniejsze jak zwykle były imprezy domowe i osiedlowe, całkowicie prywatne, pokazy fajerwerków - w tym roku roku było ich znacznie więcej niż w ubiegłym.
- Odpaliłem na łące niedaleko Tesco jedną swoją baterię, ponad 50 pocisków - mówi Zbigniew, mieszkaniec Chełmu. - Wokół co chwila ktoś strzelał z jakichś rakiet. Świetna zabawa. A widok niesamowity, bo wokół widać było jakie fajerwerki daje Orunia, Ujeścisko i Morena. Rok temu kanonada trwała może nieco ponad 10 minut. Teraz - ponad dwadzieścia.
Pecha mieli mieszkańcy jednego z domów przy ul. Topolowej. Pod jednym z mieszkań wybuchł pożar pod nieobecność lokatorów. Strażacy musieli przeprowadzić akcję gaśniczą, trzeba było ewakuować 10 sąsiadów.
Jedna z przytaczanych przez Lucynę Rekowską kolizji samochodowych była o tyle wyjątkowa, że podpity kierowca wjechał w policyjny radiowóz.