Stocznia Gdańska nie tylko walcząca. Wspomnienia kobiet

W cieniu awantury politycznej o Lecha Wałęsę, ambitne kobiety opracowały aplikację na tablety i smartfony, opisującą historię Stoczni Gdańskiej z perspektywy pracujących w niej przez dziesięciolecia kobiet.
02.03.2016
Więcej artykułów poświęconych Gdańskowi znajdziesz na stronie głównej gdansk.pl

Aplikacja na tablety i smartfony opowiada codzienną historię pracownic stoczni.

Były suwnicowymi, spawaczkami, inżynierkami, technologami konserwacji statków, księgowymi, pielęgniarkami, kucharkami czy kelnerkami w stoczniowej stołówce. Były wszędzie i robiły wszystko. Stanowiły nawet jedną trzecią zatrudnionych. Każda z nich zachowała wiele wspomnień. Dotyczą one nie tylko opisanej już niejednokrotnie walki z komuną na terenie stoczni. Są to też zwykłe, codzienne wspomnienia z pracy w halach, stołówkach, budynkach dyrekcji. Wspomnienia dotyczące nie tylko strajku, ale i codziennego stoczniowego znoju.

Teraz, a konkretnie od 8 marca 2016 r., gdy aplikacja „Stocznia jest kobietą” będzie dostępna do pobrania za darmo dla systemu Android (a na IOS pod koniec marca), będzie można zwiedzać stocznię, a jednocześnie wysłuchać tych kobiecych wspomnień i zobaczyć, jak te kobiety w pracy wyglądały. Przy okazji dowiedzieć się nie tylko, jak stocznię widział Lech Wałęsa czy Jerzy Borowczak, ale też jak wyglądała ona z perspektywy Aliny Pienkowskiej (pielęgniarka), Anny Walentynowicz (spawaczka), Olgi Krzyżanowskiej (lekarka), Jadwigi Konieczyńskiej (księgowa) czy Haliny Majder (sekretarka) i wielu innych pracownic Stoczni Gdańskiej, dawniej im. Lenina.

Kobiety opowiadają o bożonarodzeniowej gwiazdce „na stoczni”, przyjęciach w dyrekcji, o pracy w stołówce, o przyzakładowym szpitalu i domu kultury. Pomysłodawczyniami tej aplikacji są Anna Miler, która mówi o sobie: kierowniczka stoczniowej produkcji, oraz Marta Tymińska - brygadzistka. Tak naprawdę są kulturoznawczyniami ze Stowarzyszenia Arteria, które zajmuje się wspomaganiem kobiecych inicjatyw związanych z historią i kulturą. Projekt „Stocznia jest kobietą” jest ich inicjatywą, wspomaganą przez gdański Instytut Kultury Miejskiej (IKM) oraz fundusze europejskie. 

Twórczynie aplikacji: Anna Miler (z lewej) i Marta Tymińska.


- Głosy pań to jest coś, co chciałyśmy przywrócić - mówi Marta Tymińska. - Zazwyczaj pamiętamy Stocznię Gdańską z perspektywy wielkiej historii, a w naszej aplikacji mamy codzienność. Możemy dowiedzieć się, co to znaczyło pracować w jednym zakładzie 30-40 lat. To trochę jak rodzina, więzy międzyludzkie trwały do końca życia. To są osobiste, ludzkie historie. Punkt widzenia kobiet był właściwie nieopowiedziany. Jak zachować pamięć? Przenieść ją do cyfrowego świata. Mamy w aplikacji panie znane z historii, jak Walentynowicz czy Krzyżanowska i Pienkowska, ale też suwnicowe, spawaczki, izolatorki, malarki, chemiczki. Wciąż uzupełniamy aplikację nowymi treściami, nowymi informacjami.

- Czy aplikacja mówi coś o obecnej walce politycznej? Kto na kogo rzekomo donosił i na jakim wydziale? - pytam.

Absolutnie nie! Bieżąca polityka psuje nam projekt! - mówi Tymińska. - Chcemy się skupić na tym, co jest unikatowe i co znika, a hałas polityczny nie pozwala na to. Owszem, wśród naszych bohaterek też jest dużo smutku, napięcia i żalu, bo ta stocznia znika na naszych oczach, znikają ludzie, znikają te więzi, ale chcemy prowadzić dialog międzyludzki i budować wspólnotę wspomnień, a nie wdawać się w dyskusję polityczną.

Marta Tymińska pokazuje działanie aplikacji Marcie Bednarskiej z Instytutu Kultury Miejskiej.

Anna Miler ma wpiętą w klapę płaszcza przypinkę z wizerunkiem Anny Walentynowicz. Pytam, czy aplikacja porusza aspekt znajomości Walentynowicz z Wałęsą, ich wieloletniej kłótni o przeszłość i teraźniejszość Polski. - Nie, ale za to dużą wagę przykładamy do zaangażowania Anny Walentynowicz w latach 50. i 60. w działania na rzecz pracowników stoczni, w Lidze Kobiet, w organizacjach młodzieżowych, bo wydaje nam się, że jej późniejsze zaangażowanie polityczne było konsekwencją jej wcześniejszej postawy życiowej - mówi Miler. - Chciałyśmy w tej aplikacji przedstawić unikatową perspektywę kobiet-pracownic. Kobietami strakującymi zajmujemy się w ramach innego projektu: „Metropolitanka”. Tam opowiadamy na przykład o tym, że w sierpniu 1980 roku kobiety, robotnice, wyjechały z dziećmi na wakacje, a kiedy wróciły 1 września, cały strajk je ominął, więc go tak naprawdę nie przeżyły w stoczni. Tym, które tu były w czasie strajku, radzono, żeby na noc wracały do domu, do dzieci, rodzin. Więc, z wyjątkiem przywódczyń, nie były tu przez cały czas. Jak widać, nawet podczas strajku płeć jest istotna. Opowieść o strajku to też opowieść o codziennej higienie, o tym, że było lato, było gorąco, trzeba się było wykąpać. Panie mówią nam o rzeczach, które nie mieszczą się w podręcznikach historii. Te opowieści znajdą się w przygotowywanej przez nas książce „Stocznia kobiet”.

Aplikacja ma też tę zaletę, że pokazuje, gdzie stały i jak wyglądały już wyburzone, bądź przeznaczone do wyburzenia, budynki. Podczas spaceru po stoczni, z towarzyszeniem nowej aplikacji, trafiliśmy na ruiny właśnie rozbieranej hali 46A. Jeszcze tydzień temu stał tu budynek z urokliwym muralem „Tatusiu - pracuj bezpiecznie”. Teraz została po nim kupa gruzu. Mural mogliśmy zobaczyć już tylko na zdjęciach. W tym miejscu ma powstać nowoczesny budynek usługowy. Potrzeba takiej aplikacji, jak „Stocznia jest kobietą”, staje się boleśnie zrozumiała, gdy widzi się takie ruiny ze zniszczonym muralem. Historię trzeba ocalić, choćby cyfrowo.   

Hala 46A. W aplikacji wciąż stoi, w realu - gruzy.

 


TV

Kaszubi – tożsamość obroniona. Rozmowa z prof. Cezarym Obrachtem-Prondzyńskim