Sławomir Jóźwiak: człowiek, który rozpala niebo

Sławomir Jóźwiak to specjalista od fajerwerków i pirotechniki. Jego pokaz sztucznych ogni, czyli „bomb” wystrzelonych z moździerzy, od lat wita Nowy Rok w Gdańsku.
31.12.2015
Więcej artykułów poświęconych Gdańskowi znajdziesz na stronie głównej gdansk.pl

Ten arsenał wzbudziłby zazdrość niejednego miłośnika fajerwerków, który desperacko stara się znaleźć coś wyjątkowego na tę wyjątkową noc. Oglądam bomby (tak, taki napis na nich widnieje!) o kalibrze 75 i 100 milimetrów. Każda osobno opakowana, każda gotowa do detonacji. Ach, gdyby mieć coś takiego na własną imprezę sylwestrową…

To jest bowiem ta noc, która uwalnia ukryte w nas przez cały rok zadatki na pirotechników. Nieważne, czy stać nas na duży arsenał, czy tylko na kilka lichych petard, mizernych bączków i iskrzących ogni. Wszyscy chcemy uczcić przyjście nowego czasu ogniami na niebie. Przywitać Nowy Rok z hukiem petard lontowych. Czy można nam się dziwić?

Niestety, nikt z nas nie zrobi lepszego pokazu niż Sławomir Jóźwiak z firmy Click Pyro&Art. Firma działa od 1995 roku i rozświetla niebo, nie tylko nad Gdańskiem, ale nad całą Polską.

Jóźwiak z pomocnikiem właśnie ładuje „bomby”, czyli ładunki, do specjalnych żółtych wyrzutni-moździerzy. Gdy już będą napełnione, a muzyka przygotowana (Jóźwiak nie chce zdradzić ścieżki dźwiękowej, poza zespołem Frankie Goes To Hollywood), zza konsolety pokieruje 15-minutowym show na niebie za pomocą fal radiowych o specjalnej częstotliwości, które uruchomią wyrzutnie! Ze swojego stanowiska przy Targu Rakowym w Gdańsku, na skwerze Harcerzy Polskich, będzie miał ogląd sytuacji. Będzie reżyserem: to on zdecyduje, jaki fajerwerk, kiedy i na jakiej wysokości eksploduje. 

– Teraz jest zimno, ale w nocy będzie bardzo gorąco! – zapewnia Jóźwiak. – Za każdym razem staram się, żeby było inaczej, ciekawiej, żeby nie było nudy i rutyny. W tym roku na niebie pojawi się złoty brokat… Więcej nie zdradzę!

Jego ulubione fajerwerki? – Lubię willow, czy wierzbę płaczącą, która długo opada do ziemi, lubię fire flowers, płonące kwiaty, no i lubię waterfalle, czyli wodospady. Piękne ogniste pejzaże… – mówi Jóźwiak z rozmarzoną miną.

Sławomir Jóźwiak (w głębi), wraz ze swoim pracownikiem, pakują ładunki pirotechniczne do wyrzutni.

 

Obudzić Godzillę!

Pierwsze fajerwerki stworzyli Chińczycy. Miały odstraszyć złe duchy. Dopiero Włosi, pod koniec XIX wieku, zaczęli robić je naprawdę dobrze, naprawdę kolorowo, z fantazją, i tylko po to, żeby uświetnić swoje festiwale i karnawały, dać ludziom radość. Jóźwiak wymienia nazwiska znakomitych włoskich rodów, które wzięły na siebie produkcję fajerwerków: Grucci, Zambelli, Lanzetta.

– Wielu z nich albo poszło w powietrze, albo potracili ręce, ale pasja sprawiała, że ich synowie i wnuki pracowali dalej – mówi Jóźwiak. – Dzięki temu, że oni się poświęcili, następni się uczyli, żeby już tych wypadków nie było. Produkcja dziś jest inna. My sami w 1995 roku, wstyd się przyznać, odpalaliśmy wszystko ręcznie! Potem doszły kable i osobne włączniki do każdego ładunku. Dziś są komputery i impuls fali radiowej, nie ma potrzeby biegania z ogniem od ładunku do ładunku!

Jóźwiak swoimi fajerwerkami uświetnił już setki imprez. Którą pamięta najlepiej? Otwarcie stadionu w Poznaniu, jeszcze przed Euro 2102, po koncercie Stinga.

– Ośmiu ludzi przez 12 dni po 12 godzin dziennie pracujących na koronie stadionu i montujących 20 stanowisk – wspomina. – To były porządne fajerwerki, nie jakieś chińskie podróby, ale amerykańskie, najlepszej jakości! Pamiętam też regaty Cutty Sark w Gdyni w 2006 roku: 300 tysięcy ludzi na skwerze Kościuszki. Gdy usłyszeliśmy ich aplauz po wszystkim, sami unieśliśmy się w powietrze z radości!  

W Gdańsku w tym roku będzie 15 minut „malowania” na niebie. Czym Jóźwiak stworzy swoje obrazy? Największe „bomby” mają rozmiar 150 milimetrów, wylecą na 150 metrów w górę. – Kiedyś mogliśmy używać nawet takich o rozmiarze 40 centymetrów, ale wprowadzono nowe przepisy bezpieczeństwa – mówi Jóźwiak. – I dobrze, bo bezpieczeństwo widzów jest dla nas kluczowe. A stare wyrzutnie do dużych ładunków stoją już tylko jako eksponaty w firmie…

Jeśli Jóźwiak komuś zazdrości, to na pewno Japończykom, którzy produkują ładunki naprawdę gigantycznych rozmiarów. Taka „bombka”  Yonshakudama, o której w Japonii mówią, że może przebudzić Godzillę, waży 420-460 kilogramów! To są już rekordy świata. Do tego specjalne, wielometrowe wyrzutnie, wkopywane w ziemię. Żadnej żywej istoty nie może być w pobliżu takiej wyrzutni w promieniu półtora kilometra! Ale efekt zapiera dech...

Bezpieczeństwo jest najważniejsze. O tym przede wszystkim powinniśmy pamiętać, odpalając nasze petardy!

 

Zapłaciłem, muszę odpalić!

Jóźwiak z ekipą dalej dozbraja swoje wyrzutnie. Nie ukrywam, że mu zazdroszczę, bo czym będzie moja marna imprezka w porównaniu z tym, co on szykuje na dzisiejszą noc. Pytam go przy okazji, jakich zasad powinni przestrzegać domorośli pirotechnicy. 

– Pierwsza i główna zasada: trzeźwość – mówi. – Poczekajmy do północy z alkoholem albo wylosujmy spośród siebie jednego, który nie będzie pił – radzi. – Po alkoholu fantazja niebezpiecznie rośnie.

I druga rada: – Czytajmy instrukcję obsługi! Jeśli nie ma instrukcji, nie kupujcie, bo to jest pewnie ładunek nielegalnie sprowadzony, więc nie warto – mówi Jóźwiak. – Pamiętajmy, każdy element ma prawo zawieść. Wszystko jest obliczone na minimalną zwłokę ośmiu sekund. Ale co wtedy, jeśli jest wilgoć w powietrzu i może to trwać kilka sekund dłużej? Ktoś się wtedy niecierpliwie zbliża do takiego efektu. Po co? Jeśli efekt ne odpalił, nie ponawiamy próby! Niestety, u nas jest zasada: „zapłaciłem, to muszę odpalić!”. I potem mamy urwane palce na pogotowiu! Dorosłych aż tak bardzo nie żałuję, bo powinni być mądrzejsi, ale, na miłość boską, niech uważają na stojące obok dzieci!

 

Zobacz także:

Gdański sylwester z Rayem Wilsonem. Potem zbieramy butelki

TV

W maju kwalifikacje do Mistrzostw Świata w Ergo Arenie!