Podwodny archeolog chce walczyć z piratami z Karaibów

Dr hab. Waldemar Ossowski, specjalista archeologii podwodnej, został nowym dyrektorem Muzeum Historycznego Miasta Gdańska. Obowiązki zacznie pełnić w połowie listopada. Zapytaliśmy go o to, jakie plany chciałby realizować na nowym stanowisku.
03.11.2015
Więcej artykułów poświęconych Gdańskowi znajdziesz na stronie głównej gdansk.pl


Michał Piotrowski: Archeologia, zwłaszcza podwodna, to dziedzina nie tylko ciekawa, ale też chyba dość niebezpieczna. Ma pan w sobie żyłkę poszukiwacza przygód?

– Rzeczywiście, to zajęcie do łatwych nie należy. Ale tak to już jest z pasjami, że wciągają niezależnie od wszystkiego.  Ja mam dość ciekawską naturę, lubię odkrywać nowe, nieznane ścieżki. A przy tym lubię nowe bodźce i wyzwania, w które mógłbym się zaangażować. W ten sposób nurkowanie doprowadziło mnie do muzealnictwa. Jeszcze w liceum wziąłem udział w badaniach podwodnych organizowanych przez Muzeum Morskie i tak mnie to wciągnęło, że postanowiłem studiować archeologię.

Waldemar Ossowski odebrał powołanie na stanowisko dyrektora MHMG z rąk prezydenta Gdańska Pawła Adamowicza.

Dr hab. Waldemar Ossowski jest archeologiem podwodnym i profesorem Uniwersytetu Gdańskiego. Specjalizuje się w dziejach żeglugi, rozwoju ośrodków portowych i szkutniczych oraz w ochronie podwodnego dziedzictwa kulturowego. Dotychczas pracował w Narodowym Muzeum Morskim. Jako dyrektor Muzeum Historycznego Miasta Gdańska zastąpi odchodzącego na emeryturę Adama Koperkiewicza, który był dyrektorem tej placówki przez 26 lat.

Nie boi się Pan, że praca menedżerska, za biurkiem, będzie jednak trochę nudniejsza?

– Niekoniecznie. Po pierwsze, od razu wyjaśnijmy, że nurkowanie to był tylko pewien element mojej pracy. Po drugie, tu też mamy wyzwanie. I to spore, bo Muzeum Historyczne Miasta Gdańska to duża, prestiżowa instytucja, a ja chciałbym poprowadzić ją nieco innym kursem niż ten dotychczasowy.

Ma już Pan jakieś pomysły, które możemy zdradzić?

– Co najmniej dwa. Po pierwsze, Ratusz Głównego Miasta, a mówiąc ściślej – wystawa stała w tym miejscu. Jakoś tak wyszło, że ratusz, który jest od wielu lat jednostką muzealną, nie doczekał się jeszcze takiej ekspozycji. A jednocześnie nie ma w ofercie Muzeum Historycznym rzeczy podstawowej: ekspozycji opowiadającej o najważniejszych wydarzeniach w dziejach Gdańska.

To znaczy?

– Muzeum ma osiem oddziałów: Ratusz Głównego Miasta, Dwór Artusa, Muzeum Bursztynu, Dom Uphagena, Wartownię nr 1 Westerplatte, Muzeum Poczty Polskiej w Gdańsku, twierdzę Wisłoujście i Muzeum Zegarów Wieżowych. Łatwo zauważyć, że każde z tych miejsc opowiada o pewnym wycinku historii. Ważnym, ciekawym, ale jednak wyjętym z kontekstu. Tymczasem turysta przybywający do miasta powinien mieć też możliwość dowiedzenia się o podstawach: jak rozwijał się Gdańsk, jakie role pełnił jako miasto i jako port. Uważam, że ratusz przy ulicy Długiej to idealne miejsce, żeby o takich podstawach opowiedzieć właśnie poprzez stałą ekspozycję.

A drugi pomysł?

– Drugi to twierdza Wisłoujście, która ma spory i od lat niewykorzystany potencjał. Trzeba zmienić ją w placówkę atrakcyjną, z wystawami, prezentacjami, które przyciągną turystów. Obecnie Wisłoujście kojarzy się głównie z imprezą plenerową, czyli popularną bitwą morską. Ale tu też chciałbym zmienić formułę, oprzeć ją na konkretnej bitwie, do której doszło 6 lipca 1620 roku. Starcie to przeszło do historii jako „bitwa pod latarnią”, Szwedzi zatopili wówczas dwa polskie okręty. Warto ten epizod przypomnieć, wydobyć na światło dzienne. Ma to jeszcze ten walor, że świetnie wpisuje się w kalendarz imprez historycznych w regionie. Lipiec, a więc lato, sezon turystyczny w pełni.

Co z pozostałymi oddziałami?

– Większość radzi sobie dobrze, ale ich ofertę też można rozwijać, uatrakcyjniać. W muzeum pracuje trzydziestu pracowników naukowych, to olbrzymi potencjał. Gdyby aktywniej pozyskiwać fundusze zewnętrzne, to można by część budżetu przeznaczyć na nowe wystawy – stałe i czasowe. A nawet – kto wie – pokusić się o zupełnie nowe propozycje, na przykład „podziemny Gdańsk”, czyli taki projekt, w którym wykorzystalibyśmy jako miejsca ekspozycji muzealne piwnice i kazamaty, dziś ukryte przed okiem osób postronnych.

Muzealnicy twierdzą, że nawyk odwiedzania muzeów trzeba zaszczepiać już od najmłodszych lat. Ma pan pomysł, jak zaciekawić historią Gdańska małych gdańszczan?

– Muzeum Historyczne realizuje wiele różnorodnych działań edukacyjnych, ale moim zdaniem to wciąż za mało. Brakuje mi w muzeum takiego miejsca, w którym można byłoby zostawić dzieci, żeby na przykład zwiedzić inne oddziały placówki; takiej edukacyjnej sali zabaw. Skoro podobne projekty sprawdzają się w innych muzeach czy nawet w ECS, to warto pomyśleć nad takim rozwiązaniem.

Sądzi pan, że Muzeum Historyczne Miasta Gdańska może kształtować gusty?

– Zdecydowanie nie powinniśmy zamykać się w murach naszych oddziałów. Jest taka opinia wśród specjalistów, historyków, że z jednej strony Gdańsk dba o zabytki, że je pieczołowicie odrestaurowuje, a tymczasem pryz Długiej czy nad Motławą mamy plastikowe kotwice, kiczowate łódeczki w butelkach, kolorowy Disneyland i piratów z Karaibów na żaglowcach przerobionych z rybackich kutrów. My się może do tego przyzwyczailiśmy, ale część gości to razi.

Tylko co z tym zrobić?

– Walczyć! Może nie w abordażu, ale poprzez ciekawą i przede wszystkim autentyczną ofertę. Można przecież przedstawiać historię w sposób żywy i jednocześnie prawdziwy. To wymaga zebrania wokół muzeum grupy wolontariuszy, pasjonatów, którzy chcieliby się zaangażować w takie działania. Ale może się udać! Miejscem dla takich ludzi mogłoby być właśnie Wisłoujście. Taka gdańska twierdza do walki z kolorowymi piratami.




TV

120-letnia kamienica jak nowa