60-letni gdańszczanin Dariusz Drapella leci na Hawaje. Nie, nie na wakacje. Drapella jest triathlonistą i 13 października 2018 weźmie udział w mistrzostwach świata w triathlonie. Te prestiżowe zawody triathlonowe zwane Ironman odbędą się w Kailua-Kona na Hawajach.
Brzmi to bardzo romantycznie. - Ale nie będzie tak prosto - mówi Drapella. - Tropikalny ukrop, duża wilgotność. Podczas biegu właściwie bezwietrznie, bo biegnie się w leju między zastygłymi lawami. Z kolei podczas jazdy rowerem silny wiatr.
Ironman to 3,8 kilometra w wodzie, 180 kilometrów na rowerze, a po tej “rozgrzewce”, jak mówi Drapella, jeszcze pełny maraton: 42 km 195 metrów.
Może to zająć 8 -11 godzin.
Do wody na Hawajach Drapella - przydomek Iron Dario - wejdzie w złotym czepku, co jest wyróżnikiem najlepszego triathlonisty na świecie. Gdańszczanin jest bowiem aktualnie najlepszym triathlonistą świata w swojej kategorii wiekowej 60-64 lata. Na świecie w tej kategorii zarejestrowanych jest 3586 osób.
Drapella wziął udział w 2017 roku w trzech zawodach triathlonowych z cyklu Ironman: w lipcu Zurychu, we wrześniu w Walii i w grudniu Argentynie. Za każdym razem był drugi. Jego średnia punktowa z tych trzech zawodów - czyli 14 679 punktów - jest najwyższa na świecie. Jego największy konkurent z Holandii wygrał co prawda zawody Ironmana dwa razy, w tym mistrzostwa świata 2017 na Hawajach, ale jako, że startował tylko dwa razy, ma w sumie tylko 10 tysięcy punktów.
Dlaczego Drapella startował trzy razy, w krótkim odstępie czasu, choć odradzała mu to nawet jego trenerka? Bo uparcie walczył o kwalifikację do mistrzostw świata 2018. I to właśnie dzięki startowi w trzecich zawodach, 3 grudnia 2017, w Mar del Plata w Argentynie, zdobył upragione cenne miejsce.
Kwalifikacje można zdobyć podczas wszystkich konkursów z cyklu Ironman na świecie. Jednak liczba miejsc na poszczególnych zawodach jest proporcjonalna do liczby startujących w danej kategorii wiekowej. Drapella próbował i w Zurychu i w Walii, ale za każdym razem był drugi, a miejsce dla grupy 60-64 lata było tylko jedno.
- Wszystko ustala komputer, bezdusznie, z tabelki w Excelu - mówi Drapella. - Okazało się jednak, o czym wcześniej nie wiedziałem, że w Argentynie było akurat mniej startujących w innych kategoriach, więc grupa 60-64 lata dostała wyjątkowo dwa miejsca. I to ja byłem tym drugim!
Jego czas: 11 godzin, 32 minuty, 6 sekund.
Jak wygląda dowód takich kwalifikacji? To mała moneta, a właściwie żeton, zwany slotem, z napisem Ironman, Hawaii, 40 years (to będą bowiem 40. mistrzostwa). Drapella się z nim nie rozstaje. Ten żeton to jego przepustka do raju.
Drapella chce być na Hawajach już dwa tygodnie przed mistrzostwami, by się aklimatyzować i przygotować. Każde zawody to bowiem inne warunki: inaczej walczy się w chłodnej i pofałdowanej Walii, inaczej na upalnych Hawajach.
Taki wyjazd, łącznie z lotem w dwie strony, może kosztować nawet 30 tysięcy złotych. Drapella już w Mar Del Plata musiał zapłacić tysiąc dolarów wpisowego. - Moja pierwsza karta bankowa nie zadziałała - wspomina. - Bank odrzucił transakcję. Na szczęście miałem drugą. Opłata przeszła. Inaczej wzięliby kolejnego z listy! Nie ma pieniędzy, nie ma startu.
Drapella jest amatorem. Nie ma więc sponsorów. A wbrew pozorom to kosztowny sport. - Naliczyłem wiele osób, którym muszę płacić - mówi. - To trenerzy, dietetycy, fizjoterapeuci, masażyści, specjaliści od rowerów - od łożysk, przerzutek i łańcucha. Do tego dochodzi wpisowe na każde zawody, podróże, hotele.
Drapella płaci za to z własnej kieszeni. Z zawodu jest kapitanem żeglugi wielkiej. - Pływam na specjalistycznych statkach wykorzystywanych przy podmorskich polach naftowych: Zatoka Perska, Morze Północne - tłumaczy. - Tak zarabiam na życie i zawody. Cztery tygodnie w morzu, cztery na lądzie. Gdy jestem w morzu i nie ma innej możliwości, biegam 350 razy wokół mostka kapitańskiego. Oficerowie patrzą na mnie jak na wariata. W Katarze biegałem wokół portu, dostałem specjalne pozwolenie.
Gdy jest na lądzie spędza długie godziny trenując. - W zeszłym roku przejechałem na rowerze 11 tysięcy kilometrów, przepłynąłem 350 kilometrów i przebiegłem 1800 kilometrów - wylicza. - Na rowerze treningowym, w piwnicy w domu, mogę pedałować przez pięć godzin non-stop. Sól z mojego potu zbiera się potem pod ramą.
Drapella tłumaczy, że to trudny sport: chodzi o technikę pływania i biegu, ułożenie stóp, rąk, rozłożenie sił, mięśnie. To nauka. - W czasie biegu maratońskiego na 32 kilometrze pojawia się ściana - mówi. - Brakuje glikogenu, odcina prąd. Wiem, że na Hawajach w tym momencie wiele osób schodzi z trasy, bo “umierają”. Ale ja jestem niezniszczalny - zapewnia.
Zaczął trzy lata temu, w wieku 57 lat. W dzieciństwie był pływakiem, miał nawet srebro młodzieżowych mistrzostw Polski. Pierwsze zawody to dla niego Herbalife - “pół- Ironman” w Gdyni w 2014.
- Dla niektórych ten sport to amok - mówi. - Poświęcają mu całe życie. Albo trening, albo zawody, albo regeneracja. Często źle się dzieje w małżeństwach, bo druga połowa ma dosyć podporządkowania całego życia triathlonowi. Ale ja mam w domu dobry układ.
Drapella ma piątkę dzieci i dziewięcioro wnuków (10 w drodze). Mówi, że rodzina jest najważniejsza, że bez ich wsparcia niewiele by osiągnął. W lipcu 2017 zmarł mu ojciec, a dwa tygodnie później triathlonista wystartował w Zurychu. - Rozmawiałem z ojcem po drodze - mówi. - Biegłem i mówiłem do niego “Tato, jesteś tu”. Wierzę, że mnie prowadzi.
W takich zawodach ważne jest wszystko: gdzie na stojaku ustawiony jest rower po wyjściu z wody; ile trwa ubranie się po pływaniu; jak zawodnik odżywia się w czasie jazdy (batony i żele energetyczne podklejone są pod ramę roweru).
W czasie zawodów w Walii Drapelli zabrakło... 65 sekund do zdobycia slota (czyli kwalifikacji) na mistrzostwa świata. - Wywróciłem się na jednym ze stromych zjazdów, jechałem za szybko, musiałem zmieniać łańcuch, byłem pokrwawiony - opowiada. - W Walii ludzie nie lubiący tego sportu wylewają olej na jezdnię. W Polsce zdarza się, że na trasie rowerowej zostawiają deski z wbitymi w nią gwoździami.
Z kolei w Argentynie, gdzie zdobył kwalifikację, na 127 kilometrze jazdy złapał gumę. - Przepisy zabraniają zmiany roweru, a usterka była tak duża, że nie mogłem jej sam naprawić. Jechałem więc 53 kilometry na samej obręczy. Musiałem nadrabiać w czasie maratonu, pobiegłem od razu szybko - wspomina.
Na innych zawodach sędzia uznał z kolei, że Drapella chowa się na rowerze za plecami innych zawodników, by uniknąć porywistego wiatru. - Dał mi za to pięć minut kary - mówi. - Trzeba wtedy zejść z roweru, a inni cię mijają.
Opowiada też o “pralce”. - To ten moment, gdy dwa tysiące ludzi na zawodach wchodzi jednocześnie do wody i każdy próbuje znaleźć dla siebie małą przestrzeń - tłumaczy.
Mówi, że jest otwarty na propozycje od sponsorów: producentów sprzętu, strojów sportowych czy odżywek dla sportowców.
- Ja wiem, że nie jestem 18-letnim perspektywicznym zawodnikiem, ale dla wielu ludzi jestem inspiracją - mówi 60-latek. - Już nie chodzi nawet o te głupie medale, czy statuetki. Chodzi o pasję, o priorytety, o realizację celów życiowych. Ja wiem, jak je osiągać.
Miasto Gdańsk będzie się starało wesprzeć gdańskiego triathlonistę. Drapella miał w piątek, 5 stycznia, spotkanie z prezydentem Gdańska Pawłem Adamowiczem. Wydział sportu ma się zastanowić, jak wesprzeć sportowca, a z drugiej strony, jak wykorzystać jego potencjał do inspirowania ludzi.
- Jadę na Hawaje jako reprezentant Gdańska i Polski - zapewnił Drapella.