• Start
  • Wiadomości
  • Michał Adamczewski: jak trener przygotowania fizycznego przez słoik nutelli trafił do Lechii Gdańsk

Michał Adamczewski: jak trener przygotowania fizycznego przez słoik nutelli trafił do Lechii Gdańsk

W sobotę, 6 sierpnia, o godz. 18 Lechia Gdańsk zagra wyjazdowy mecz ze Śląskiem Wrocław. Jedną z osób odpowiedzialnych za formę piłkarzy jest Michał Adamczewski, trener przygotowania fizycznego. Mówi nam, jak trafił do Lechii z Korony Kielce, kiedy zdarza mu się uronić łzę nad graczem i dlaczego nie potrzebuje YouTube'a do pracy.
02.08.2016
Więcej artykułów poświęconych Gdańskowi znajdziesz na stronie głównej gdansk.pl

Michał Adamczewski w otoczeniu piłkarzy Lechii na stadionie przy ul. Traugutta na treningu regeneracyjnym po meczu z Łęczną. Z lewej Daniel Łukasik, na ziemi Milos Krasic.

Ma 201 centymetrów wzrostu i waży 115 kilo, więc naturalnie piłkarze Lechii mówią na niego “Mały”.

Można powiedzieć, że jest ofiarą nutelli. To przez nią stracił posadę trenera przygotowania fizycznego w Koronie Kielce, a w rezultacie trafił do Lechii. Jak tłumaczył w “Przeglądzie Sportowym”, już po zwolnieniu z Korony: - Zawodnik pobiera energię z tego, co jest odłożone w mięśniach. Nie bierze się jej ze słoika nutelli, którą zabrałem piłkarzom ze stołu, a o którą dopraszał się zawodnik Korony, mający 11 procent tkanki tłuszczowej. Żenujące!

Piłkarze z Kielc tego nie wytrzymali. Konflikt o nutellę (oraz ciasto) na śniadanie zaognił się i w rezultacie zakończył zwolnieniem Michała Adamczewskiego z klubu. Trener wychowania fizycznego znalazł pracę w Lechii, u boku pierwszego trenera Piotra Nowaka.

- Zacząłem w Koronie zmianę przyzwyczajeń od nutelli i ciasta, i trafiłem w czuły punkt jednego z zawodników - wspomina Adamczewski. - To uruchomiło lawinę, która zakończyła się moim zwolnieniem. Mam nadzieję, że ten piłkarz z Kielc jeszcze sobie pogra w piątej lidze. Naprawdę chciałem jemu i reszcie pomóc.  

Teraz “Mały” klaruje mi różnicę między tymi z Gdańska a tymi z Kielc: - Ja tutaj w Gdańsku nikomu nie muszę patrzeć na talerz, nie muszę nikogo ważyć. Gracze mi ufają i to jest bardzo ważne.

Mówiąc o piłlkarzach Lechii “Mały” powołuje się na film “Any Given Sunday”, czyli “Męska gra”, z Alem Pacino w roli trenera drużyny futbolu amerykańskiego: - Al Pacino mówi: “Możesz wygrać lub przegrać, ale musisz zostać mężczyzną!” Mieć możliwość spojrzenia sobie w oczy w trakcie golenia przed lustrem następnego dnia. Czyli jak najmniej gadajmy, a za to dużo pracujmy. Maksymalnie dobrze wykonujmy swoją robotę!

Mały podczas treningu 3x7 (trzy razy po siedem minut). Obok Sebastian Mila, dalej Sławek Peszko.


Wychowany na Widzewie 

Z Michałem Adamczewskim spotykam się na obiekcie treningowym Lechii przy ul. Traugutta. Jest środa, 27 lipca. Dzień wygląda tak: najpierw pobieranie krwi od zawodników do rutynowych badań, potem trening z Adamczewskim, odnowa biologiczna, a jeszcze później sesja zdjęciowa na potrzeby popularnych kart kolekcjonerskich firmy Panini.

W czasie pobytu przy Traugutta dwa razy reporter i fotograf Gdansk.pl łamią zasady: najpierw stoimy w przedsionku szatni, a później na murawie treningowej. Robimy to z reporterskiej i kibicowskiej ciekawości, żeby podejrzeć, podsłuchać i przekazać jak najwięcej kibicom, ale za każdy razem jesteśmy grzecznie, acz stanowczo wypraszani przez pracowników klubu. To ich praca; muszą chronić prywatność piłkarzy. Dostajemy żółtą kartkę.

Adamczewski jednak, mimo naszych dwóch faux pas, zachowuje spokój. Rozmawia ze mną bardzo rzeczowo. Długo tłumaczy, na czym polega trening regeneracyjny po meczu, gdy “zmęczona krew musi odpłynąć z mięśnia”. Mówi, dlaczego podzielił zawodników na trzy grupy treningowe: -  Jedni mieli strefę podtlenową, inni tlenową, a reszta biegała lekko na progu tlenowym. Wywołujemy u nich zjawisko hiperwentylacji: jest zwiększony pobór tlenu, ale nie jest on trawiony przez organizm.

Adamczewski mógł tak opowiadać pewnie jeszcze godzinami. Widać, że żyje swoją pracą: opracowaniem odpowiednich treningów dla zawodników. Mówi, że gdy wrócili z meczu z Łęczną w Lublinie, i o czwartej nad ranem wysiedli z autokaru, on wrócił do domu i odpalił na laptopie właśnie zagrany mecz, by analizować zachowanie zawodników, ich szybkość, wytrzymałość, itd. - Żeby przygotować 15 minut treningu, muszę przeanalizować dane każdego piłkarza, sprawdzić, jaki miał wydatek energetyczny, jakie tętno - tłumaczy. - To dużo pracy przy komputerze, analizy, żeby pierwszemu trenerowi dać informację z sugestiami obciążeniowymi.  

Mnie jednak interesuje bardziej jeszcze inna kwestia. Jaki klub go sportowo ukształtował w młodości? Adamczewski się śmieje: - No wiesz, ja jestem wychowany na Widzewie!

Czyli jako łodzianin nie pałał pewnie zbytnią miłością do sąsiada z Warszawy?  - Bez przesady - mówi “Mały”. - Z jednej strony cieszyłem się, gdy Widzew wygrał z Legią 3-2 w legendarnym meczu o mistrzostwo Polski w 1997 roku; z drugiej kibicowałem Legii w Lidze Mistrzów. Pamiętam jej ówczesnych zawodników: Pisza, Mandziejewicza. Pamiętam, jak Maciej Szczęsny dostał czerwoną kartkę w meczu z Sampdorią Genua. Mój serdeczny kolega, Tomek Wieszczycki, grał w Legii. Co zrobić, mówi się trudno. 

Sławek Peszko po pobraniu krwi. W Lechii wszyscy dbają o to, żeby wyniki były dobre.


Płacz nad Kubą 

Jeszcze jedna rzecz wyróżnia Adamczewskiego. To jego łańcuszek na szyi z małym srebrnym wisiorkiem w kształcie jajowatej piłki do rugby. “Mały” grał w drugiej i trzeciej linii młyna w Budowlanych Łódź, później w AWF Gdańsk, Ogniwie Sopot, a także w Stadt Poitevin w mieście Pointiers we Francji oraz w Watsonians Edinburgh i Heriot’s Edinburgh w Szkocji (z tymi ostatnimi zdobył puchar Szkocji w sezonie 2007/08).

Pytam go więc, czy nie denerwuje go piłka nożna, w której piłkarze często kładą się na murawę, symulują po byle dotknięciu. W rugby gra się na całego, bez symulek i oszustw.  

- Jak nigdy nie dostałeś na pełnym biegu metalowymi korkami po witkach [po nogach - red.] to nie zrozumiesz piłkarza - mówi Adamczewski. - Jak nikt cię nie ściął, nie wywróciłeś się i nie wykręciłeś miednicy, to nie wiesz, o czym jest mowa. Nikt tu w Lechii nogi nie odstawia. Tu są twardzi ludzie. Nikt tego nie pojmie, dopóki sam nie dostanie ostrym korkiem w staw skokowy w pełnym biegu. Jak zobaczyłem dziurę Kuby Wawrzyniaka po meczu z Cracovią, to płakałem, bo się martwiłem, że nie pojedzie na Euro.

- Płakałeś?! - pytam dwumetrowego kolosa.

- No, normalnie mi łza poleciała - mówi Adamczewski. - To jest w końcu mój gracz, człowiek, z którym jestem związany emocjonalnie.

Pielęgniarka wypisuje karty Michała Adamczewskiego i Kuby Wawrzyniaka.


Grypa przyszła przed Lechem

Zastanawiam się, czy jest możliwe przetrenowanie zespołu, zajechanie go, tak, że piłkarze nie mają po treningach już siły na mecze? Od czasu do czasu pojawiają się opinie, że ten czy ów trener przesadził z wysiłkiem i drużyna jest zmęczona.

Adamczewski wyjaśnia: - Patrzysz na markery krwi, na raporty fitnessowe, na szybkości na boisku i widzisz, że drużyna potrzebuje zmiany treningu. To jest praca na żywym organizmie, a sezon jest długi. Różne cechy są na różnym poziomie w różny okresie, różne cechy trzeba odświeżać, odbudowywać, stymulować, żeby dążyć do ciągłości. Oczywiście, ignorant powie, że drużyna jest zajechana. Najłatwiej usiąść i mówić “Kur.. zajeb.. ich!“ [to jedyny raz, kiedy Adamczewski przeklął w czasie wywiadu - red.] Taka loża szyderców, najczęściej loża byłych trenerów, którzy trenowali 20,30 lat temu. Może wtedy dobrze trenowali, ale teraz pracuje się inaczej. Trening ewoluuje, systemy gry ewoluują, prędkość gry ewoluuje.

- Drużyna to jest żywy organizm - kontynuuje “Mały”. - Przed meczem ligowym na wiosnę, z Lechem Poznań, w zeszłym sezonie, trener Nowak od rana miał gotowy skład. I nagle, po obiedzie, musi wyrzucić Michała Chrapka ze składu, bo coś u niego z żołądkiem jest nie tak. Trzech innych też się źle czuje. Może być grypa żołądkowa, może być rotawirus. Trener podjął wtedy decyzję, że piątek, sobota, niedziela - wolne, zawodnicy mają być odizolowani od siebie. Na wiele rzeczy trzeba zwracać uwagę. Są sytuacje życiowe, gdy dziecko piłkarza jest chore i nie prześpi całej nocy, a piłkarz z nim.  

Nóżka do góry! Gracze Lechii podczas treningu z Adamczewskim.

Jak trenować bez wi-fi?! 

Widać, że piłkarze go lubią. Kiedy pozuje do zdjęcia dla naszego portalu, obserwujący nas piłkarze robią głośne “uuuuuuuu!!!”, a bramkarz, Vanja Milinković - Savić, rzuca w niego rękawicami. Dokuczają sobie, ale wszystko odbywa się przyjaźnie, na dużym luzie.

Sławomir Peszko o Adamczewskim: - On ma szczęście, że trafił na naszą grupę, bo nie wiem, czy w innej by się tak dobrze czuł i tak dobrze przyjął. Ma duża wiedzę i ciężko go przegadać. On wszystko wie lepiej, ma więcej znajomych i wszędzie był, więc w tym mu nigdy nie dorównamy. Ale wiedzę na temat przygotowania fizycznego rzeczywiście ma dużą.

Jakby na potwierdzenie tych słów Adamczewski znów zaczyna mi mówić o krwi, tlenie, diecie. Próbuje mi wytłumaczyć suplementację, działanie żelaza, węglowodanów i witamin; wyjaśnia na czym polega trening prewencyjny, by zawodnicy nie odnosili częstych kontuzji; mówi o treningu siłowym, o monitoringu, o cyklach treningowych. Wymiękam jednak przy nabudowie glikogenu. Napiszmy więc po prostu, że Adamczewski, oraz cały sztab, wiedzą, jak “wyświeżyć” chłopaków i jak doprowadzić ich do stanu używalności po ciężkim wysiłku.

Pracował z siatkarzami, tenisistami, pływaczkami, teraz pomaga sprinterce Ewie Swobodzie. Pytam, na kim się wzoruje w swojej pracy. “Mały” podaje mi nazwiska dwóch trenerów: pierwszy to Raymond Verheijen (współpracował m.in. z Chelsea i Manchestrem City, był trenerem fitness Arjena Robbena); drugi to Mieczysław Bogusławski, trener przygotowania fizycznego m.in. tenisisty Jerzego Janowicza.

- Ale tak naprawdę, to co się codziennie dzieje z drużyną, to jest największy nauczyciel - mówi trener. - Nie sztuką jest odpalić YouTube’a, tak jak to kiedyś widziałem w pewnym klubie. Naprawdę byli tacy, którym jak wysiadło wi-fi w klubie, to nie wiedzieli, jak trening mają zrobić. Ja staram się dostosować do tego, czego potrzebuje trener Nowak, a to wymusza na mnie kolejne idee. Albo fizjoterapeuta mówi mi dwie, trzy rzeczy, na przykład, że chłopaki coś odczuwają, albo że on coś czuje pod palcem, w mięśniach, w czasie masażu, i to jest dla nas, trenerów, najlepszy nauczyciel.

Adamczewski ma świetny kontakt z drużyną. Na zdjęciu Marco Paixao w eleganckiej koszuli oraz Lukas Haraslin w równie eleganckiej czerni.

Wygrywać wszystko po 1-0

Zbiera nam się na sentymentalne wspominki o Gdańsku. Adamczewski przypomina sobie, że gdy był rugbystą, to po meczach Budowlanych Łódź z Lechią Gdańsk odbywały się tak zwane “trzecie połowy”, czyli zawodnicy dwóch drużyn, rywale z boiska, wspólnie szli na jedzenie i picie: - Za moich czasów szło się do Holland Pubu do Wrzeszcza, zjadało się pizzę, wypijało dwa piwka. W Łodzi to był grill, na Ogniwie też grill i zgrzewka piwa. Ale to już też się zmienia. Zawodnicy dbają o siebie. Teraz jest jakiś mały lunch i jedno piwko. A za moich czasów te trzecie połowy potrafiły być długie i ciężkie do zagrania.

Tymczasem podczas naszej rozmowy ostatni zawodnicy zdążyli już zapozować do zdjęć do kart Panini, a inni już od dawna są na odnowie biologicznej. Adamczewski też musi wracać do pracy.

Na koniec muszę go zapytać o wyśnione mistrzostwo Polski dla Lechii w tym sezonie. Czy to nie zaklinanie rzeczywistości? Czy ten zespół rzeczywiście na to stać?  

- Mówmy o tym jak najmniej - mówi “Mały”. - Ważne, żeby drużyna grała dobrze, żeby była uśmiechnięta, a ludzie pozytywni. Więc jak najmniej gadajmy. Po co nam niepotrzebna presja? Cieszmy się każdym wygranym meczem i maksymalnie dobrze wykonujmy naszą pracę, żeby nie mieć sobie nic do zarzucenia. Ja bym sobie życzył, żebyśmy do końca ligi wygrali wszystkie mecze po 1-0. Będzie dobrze!  

Piłkarze lubią biegać w podgrupach językowych. Tu grupa portugalskojęzyczna - bracia Marco i Flavio Paixao oraz Brazylijczyk Gerson. Za nimi bramkarz Mateusz Bąk.

TV

Kaszubi – tożsamość obroniona. Rozmowa z prof. Cezarym Obrachtem-Prondzyńskim