• Start
  • Wiadomości
  • Ekspert o „500 Plus” i planach PiS: Przykra lekcja ekonomii

Ekspert o „500 Plus” i planach PiS: Przykra lekcja ekonomii

- Źródłem sukcesu gospodarczego kraju jest mentalność społeczeństwa, a Polacy nie mają do siebie zaufania - mówi Marcin Nowicki z gdańskiego Instytutu Badań nad Gospodarką Rynkową. - Plan Morawieckiego nie jest zły, ale w skłóconym społeczeństwie, w którym ludzie nie chcą ze sobą współpracować, za to wyzywają się od zdrajców i agentów, nawet z najlepszym planem trudno o sukces.
23.03.2016
Więcej artykułów poświęconych Gdańskowi znajdziesz na stronie głównej gdansk.pl

Marcin Nowicki z gdańskiego Instytutu Badań nad Gospodarką Rynkową ostrzega, że plan Morawieckiego, z założenia dobry, nie zadziała w podejrzliwym, nienawidzącym się, podzielonym społeczeństwie.

Mateusz Morawiecki, minister rozwoju w rządzie PiS, jest autorem tzw. planu Morawieckiego, według którego Polska miałaby przeistoczyć się z europejskiego średniaka w europejską potęgę gospodarczą. Ba, dzięki wdrożeniu tego planu, w 2030 roku średnie zarobki w Polsce miałyby osiągnąć poziom zamożnych krajów Unii Europejskiej. Czy to możliwe? Czy ten plan jest realny? I jak plan Morawieckiego ma się do rozdawania pieniędzy w ramach programu „Rodzina 500 Plus”, na który - jak przewidują niektórzy ekonomiści - zabraknie pieniędzy już w 2017 roku?

Zapytaliśmy o to Marcina Nowickiego, ekonomistę z Instytutu Badań nad Gospodarką Rynkową w Gdańsku. 

Sebastian Łupak: Czy jest możliwe, że kraj X będzie się świetnie rozwijał gospodarczo, mimo że Trybunał Konstytucyjny nie działa jak powinien, obywatele są inwigilowani, wymienia się prezesów spółek państwowych, w tym stadnin, a obywatele są szczuci przez własnych polityków na innych obywateli? Innymi słowy: czy mimo ostrego konfliktu politycznego, plan Morawieckiego zadziała i będziemy wreszcie zamożni? 

Marcin Nowicki: - Gdyby plan Morawieckiego był osadzony w normalnych warunkach polityczno-ustrojowych, to byłby całkiem dobry plan! Na poziomie diagnoz i wskazówek, jak dokonać kolejnego dużego skoku gospodarczego od europejskiego średniaka do państwa bogatego, jest ciekawy. Może by zadziałał, osadzony w normalności, bez tego całego zamieszania politycznego, bez głupstw nowej ekipy rządzącej, bez wymiany kadr od sprzątaczki do prezesa...

A więc uważa Pan, że raczej nie zadziała?

- Żeby kraj się rozwijał, musi działać cała machina systemowa. Sfera i gospodarcza, i społeczna, i polityczna muszą funkcjonować jak dobrze naoliwiona maszyna. Jeśli jedno kółko zębate przestaje się kręcić, to przestaje działać cała maszyna. Najlepszy plan gospodarczy nie będzie skuteczny, jeśli kółko zwane „społeczeństwo” będzie się buntowało albo gdy instytucje krajowe czy zagraniczne będą nam wytykały, że jesteśmy krajem niedemokratycznym. Sedno rozwoju tkwi w zmianach społeczno-mentalno-kulturowych. Ekonomia jest dziś w dużej mierze oparta na socjologii i psychologii. Jeśli ktoś myśli, że innowacje powstają wskutek wydawania wielkich sum przez państwo, to jest w błędzie. Można wydawać olbrzymie pieniądze na innowacje, a one i tak nie powstaną. Musi być odpowiednia otoczka mentalno-kulturowa.

U nas ta otoczka nie jest odpowiednia?

- Główny nasz deficyt to brak zaufania międzyludzkiego - między przedsiębiorcami, władzą, samorządami... W Polsce jest najniższy w Europie poziom zaufania społecznego, a innowacje są efektem współpracy ludzi z różnych dziedzin i sfer. A co robi obecna władza? Pcha nas do ciągłego okładania się po twarzach! Sami sobie wkładamy kije w szprychy!

Jesteśmy na siebie szczuci, z ust wielu polityków padają wyzwiska - złodzieje, komuchy, dzieci esbeków. Zwolennicy różnych opcji politycznych coraz bardziej się nienawidzą... 

- Robimy wszystko, żeby zepsuć to, co i tak mamy słabe. To ciągłe kopanie rowów miedzy nami, to, że się nienawidzimy już na poziomie rodziny i znajomych, to wręcz obsesja! I tak nasz kapitał zaufania społecznego jest marny, a jeszcze robimy wszystko, żeby kompletnie rozjechać go walcem. Nie buduje się tego kapitału, szydząc z siebie, wytykając wyłącznie błędy i potknięcia, wyzywając się od złodziei, komunistów, zdrajców, szukając wrogów i agentów, nawet wśród ludzi, którzy od lat są na całym świecie symbolami naszego sukcesu!

I to ma znaczenie dla gospodarki?!

- Dla gospodarki to jest niesłychanie ważne! W tradycyjnym przemyśle, gdzie się klepie młotkiem, może mniej, ale w nowoczesnej gospodarce to jest sedno sukcesu! Czy potrafimy się zrozumieć; czy gdy ktoś do mnie mówi, to ja go słucham; czy chcę z nim współpracować. Możemy mieć w firmie najlepsze prawa i najlepsze procedury, przeniesione żywcem z Wielkiej Brytanii, ale jeśli wszyscy się w tej firmie nienawidzą, donoszą na siebie, zazdroszczą sobie i chcą działać na szkodę szefa, to nic z tego nie będzie. Podobnie jest z gospodarką państwową. Nie wystarczy wprowadzenie najlepszych nawet procedur i dosypanie pieniędzy, jeśli ludzie nie będą sobie ufali i nie będą chcieli ze sobą pracować.

Nie ufamy sobie, o reszcie świata nie wspominając. Usuwamy unijne flagi z urzędów, kłócimy się z unijnymi instytucjami...

- Przypuśćmy, że po drugiej stronie stołu negocjacyjnego siada Arab. Jak zareagujemy? A jeśli będzie to Żyd, Niemiec, Rosjanin?... Jeśli słyszymy, że przedstawiciel kapitału hinduskiego idzie w turbanie po polskiej ulicy i chuligani go masakrują, bo myślą, że to Arab-terrorysta, to w jakim kraju i w jakim punkcie my jesteśmy?! Zapomnijmy o sukcesie! To nie jest kwestia poprawności politycznej, to jest kwestia biznesu. Nie da się dziś robić biznesu, jeśli będziemy na każdego, kto inaczej myśli, inaczej wygląda i ma inną kulturę, patrzyli jak na wroga! Jak chcemy kooperować ze światem?

Nowe władze PiS podają w wątpliwość nasz niewątpliwy sukces gospodarczy w ciągu 25 lat transformacji. „Polska w ruinie”. To też szkodzi gospodarce?

- Nie można bezsensownie przekreślać tego, co zrobiliśmy przez 25 lat. Teraz ekonomiści, w tym minister rozwoju Mateusz Morawiecki, zastanawiają się, jak Polska ma wyjść z pułapki średniego dochodu i wskoczyć na wyższy poziom, dogonić najbogatszych, z podwykonawcy stać się kreatorem, przebić szklany sufit. Ale nie mielibyśmy dylematu, jak wyjść z pułapki średniego dochodu, gdybyśmy przez 25 lat do tego średniego dochodu nie doszli! Bylibyśmy dziś na poziomie Bułgarii czy Rumunii, gdybyśmy tej ciężkiej pracy nie odwalili, i to najlepiej ze wszystkich krajów transformacji ustrojowej! W jakim celu nowa ekipa rządząca potępia w czambuł 25 lat, całą III RP?! To jest z gospodarczego punktu widzenia bez sensu. Trzeba patrzeć sekwencyjnie: nie zrobimy kolejnego kroku, jeśli nie było dwóch poprzednich. Trzeba być dumnym, że Polska te kroki wykonała w sposób budzący podziw na całym świecie. Potępianie tego, co było, może tylko zniweczyć nowe plany. I to w czasie, gdy nowe władze powinny wykorzystywać dotychczasowe dobre kontakty z Unią Europejską, by walczyć tam o naszych przedsiębiorców.  

Czy w ogóle takie głębokie zmiany w mentalności i budowanie zaufania społecznego od nowa są możliwe?

- To jest proces, który zaczyna się od przedszkola. Ciężka praca, ale na szczęście możliwa do wykonania, bo Polacy mają wielkie ambicje, chęci, zdolności i iskierkę do przedsiębiorczości. My powinniśmy mieć ambicje zostania jednym z najbogatszych krajów Europy. Stać nas na to! Ale jeśli będziemy dalej siedzieli w tym grajdole mentalnym i nie poczujemy, że musimy grać do jednej bramki, to żaden plan nam nie wyjdzie, czy to Morawieckiego, czy Hausnera, czy Gilowskiej. Musimy zrozumieć, że patriotyzm polega na tym, że kopiemy piłkę w jednym kierunku. Na razie wychodzimy na boisko i jeden drugiemu nogi podstawia! Jeśli robię z kimś w Polsce biznes, to robię to tak, żeby ograć partnera, zarobić więcej od niego. To jest tzw. gra jednokrotna: albo on mnie, albo ja jego. Tylko że raz mi się uda, ale drugi raz nikt ze mną na boisko nie wyjdzie! Kraje wysoko rozwinięte nauczyły się gry wielokrotnej: raz ja zarobię więcej, a raz ty. Ale gramy nadal razem, nie chcę za każdym razem szukać nowego kontrahenta. Ile to nas kosztuje czasu, wysiłku, pieniędzy! Bo ten, który poczuł się oszukany, już nie będzie ze mną robić biznesu.

To się zaczyna w szkole na wuefie, gdy wyśmiewamy innych: co z niego czy z niej za fajtłapa! Na świecie dzieci lubią sport, lubią się razem bawić, rozumieją cel i zasady rywalizacji. W Polsce jak dziecku coś się nie uda, jest wytykane palcami. To jest nasza mentalność! Jeśli tego nie zmienimy, to nigdy nie wyjdziemy z pułapki średniego dochodu, niezależnie od tego, kto będzie u władzy. Bo ta pułapka, to tak naprawdę bramka z tabliczką „wstęp tylko dla współpracujących”. Nacje, które zamiast genu gry zespołowej hodują gen zawiści i nieufności, nigdy tej bramki nie przejdą. To nie żaden Niemiec blokuje nam rozwój - robimy to świetnie sami.

Jeśli już jesteśmy przy dzieciach na wuefie: stać nas na program „Rodzina 500 plus”? I czy rozdawanie 500 zł na dziecko jest spójne z założeniami planu Morawieckiego?

- Moim zdaniem, nie chodzi tu nawet o to, czy program „500 plus” nakręci nam dzietność, czy też jedynie przełoży się na wzrost konsumpcji. Można się teraz kłócić, można wyliczać, przeliczać, przewidywać, ale zobaczymy to post factum. Natomiast jedno jest pewne już teraz: jeżeli tego typu programy socjalne w ogóle mają sens, to tylko wtedy, gdy są finansowane z zarobionych pieniędzy, czyli wtedy, gdy nas na to stać. Wielka Brytania daje dużo większe niż Polska dodatki na dzieci, podobnie jak Szwecja czy Niemcy, bo te kraje na to stać. Jeśli się to robi za pieniądze pożyczane - czyli finansuje z rosnącego deficytu budżetowego - jest to model grecki. A wiemy, dokąd ten model prowadzi. Polepszamy sobie życie na kredyt, w zasadzie mając pewność, że nie będziemy w stanie go spłacić. Te pieniądze zwiększają nasze zadłużenie i powodują, że nawet jeśli dzięki nim ktoś przyjdzie na świat, to od urodzenia będzie, jako obywatel, de facto bankrutem.

To wszystko, co się dzieje w polskiej polityce - podatek bankowy czy planowana ustawa dla frankowiczów - powoduje, że rośnie nie tylko zadłużenie, ale też koszt jego obsługi. To są horrendalne pieniądze, dziesiątki miliardów złotych! To tworzy olbrzymie ryzyko, bo z samego wzrostu konsumpcji, na który tak liczy rząd, nie da się tych pieniędzy odzyskać. To znany dylemat: jeśli mamy stary samochód, to najpierw remontujemy silnik czy lakierujemy karoserię? Odmalujemy, lecz za rok ta farba się złuszczy, a nas nie będzie nas stać ani na silnik, ani na lakier, ani nikt do tego samochodu nie wsiądzie, więc taksówki z niego nie będzie. „Pudrowanie” nic na dłuższą metę nie da.

Kontrowersje wzbudził też nowy podatek bankowy. Sprawił, że banki od razu podniosły marże i prowizje. Koszty płacimy my, klienci...   

- Nie chodzi o to, czy opodatkować banki, ale jak to zrobić. My to zrobiliśmy w jeden z najgorszych sposobów, który powoduje wzrost kosztów kredytu, co oznacza, że machina, która ma napędzać gospodarkę, będzie coraz droższa. Ten podatek hamuje więc mechanizm rozwoju. Nam powinno zależeć na tym, żeby gospodarka była oliwiona, żeby pieniądze szły do konsumentów i gospodarki. A my sprawiamy, że te pieniądze są droższe, bo większość banków już podniosła prowizje. Jest albo-albo. Albo stymulujemy oszczędzanie i z tych oszczędności finansujemy później inwestycje, albo opodatkowujemy banki tak, że ten koszt trafia w końcu na klientów i w efekcie droższe jest pożyczanie i inwestowanie, a oszczędzanie się nie opłaca.

W dzisiejszym świecie liczą się niuanse. Świat jest zbyt skomplikowany, a firmy i banki mają pieniądze i prawników, żeby szukać luk w przepisach. Tu trzeba mieć świetne rozeznanie. Polski rząd musiałby być bardzo sprytny. Inaczej okazuje się, że z dobrych intencji nic nie wychodzi: bo przecież w założeniu więcej miały płacić sieciowe sklepy wielkopowierzchniowe, a największą cenę nowej polityki zapłacą małe sklepiki osiedlowe. Szkoda tylko, że tę przykrą lekcję ekonomii odrobimy w praktyce na własnej skórze, bo nie byliśmy gotowi, jako społeczeństwo, by przerobić ją jedynie teoretycznie, ucząc się na błędach innych.
 

TV

Nowi mieszkańcy na Ujeścisku