• Start
  • Wiadomości
  • Zespół Hey zagrał w Ergo Arenie: dla rycerzy, dla szlachty, dla gdańszczan

Zespół Hey zagrał w Ergo Arenie: dla rycerzy, dla szlachty, dla gdańszczan

Zespół Hey jest jak instytucja kultury, która powinna dostawać stałą dotację z ministerstwa za to, że od 25 lat daje Polakom i Polkom kontakt z tym, co intymne, piękne, szczere. Grupa zagrała w niedzielę, 3 grudnia, w Ergo Arenie jeden z pożegnalnych koncertów na trasie “Fayrant Tour”.
04.12.2017
Więcej artykułów poświęconych Gdańskowi znajdziesz na stronie głównej gdansk.pl

Kasia Nosowska: poetka, wokalistka, gawędziarka

25 lat temu Kasia Nosowska wróciła z Kielc do Szczecina z pierwszego w jej życiu przeglądu młodych zespołów rockowych. Hey zajął tam drugie miejsce. Nosowska wróciła z wycinkiem z gazety. W Szczecinie pokazała go swojemu ówczesnemu chłopakowi. Chłopak rzucił gazetę na ziemię i powiedział: - Albo ja albo to gówno.

Nosowska podniosła gazetę z ziemi, obróciła się na pięcie i wyszła.

- Wybrałam “to gówno" - powiedziała.

Ta historia zachwyciła ponad siedem tysięcy fanów zgromadzonych tego wieczoru w Ergo Arenie. Hey grał tam w niedzielny wieczór, 3 grudnia, w ramach trasy “Fayrant Tour”. W założeniu to pożegnalna trasa zespołu, który ma podobno zakończyć działalność.

Nikt oczywiście w to nie wierzy. Zespół - sądząc po niedzielnym koncercie - wydaje się być w świetniej formie. Nie ma powodu, żeby przestał grać, chyba, że Nosowska ma teraz lepszy pomysł na życie.

Nosowska i spółka to właściwie instytucja kultury; taki koncertujący od 25 lat dom kultury, dający słuchaczom kontakt z tym, co piękne, subtelne i intymne.

Koncert w Gdańsku był nie tylko muzyką. Był też gawędą, opowieścią Nosowskiej o sobie, zespole, o uczuciach.


Ja, sowa. Kasia Nosowska uwiodła publiczność w Ergo Arenie w Gdańsku

Nosowska wspominała początki, kiedy zespół, żeby dojechać na plan pierwszego teledysku, musiał łapać “stopa”, a Nosowska występowała w klipie w koszuli pożyczonej od kolegi, tylko nieco przerobionej. - W końcu z wykształcenia jestem krawcową - przypomniała Kasia, którą ojciec wysłał w młodości do technikum odzieżowego.

Siłą wokalistki jest autoironia. Nosowska opowiadała o swojej tuszy. - Ma pani grube struny głosowe - miał jej powiedzieć laryngolog podczas wizyty. - Więc może to moje grube organy wewnętrzne tak mnie rozpychają? - pytała ze śmiechem. Mówiła też o przyjaciółkach, które przychodzą do niej z problemami, gdy wali im się świat. Namawiała publiczność, aby wierzyć w siebie, swoje marzenia.

Poza opowieściami były też oczywiście piosenki, które same w sobie też są historiami. Atutem Nosowskiej jest oczywiście jej szczerość, zdolność przyznania się nawet do intymnych stanów depresyjnych: “Banalny słońca wschód, przewidywalny zachód, poranki nie cieszą mnie, rozczarowują noce” - zaczęła koncert.

Kto z nas nie zna takiego stanu duszy?


Wciąż zaskakuje jej głos. Nosowska w jednej piosence potrafi przejść z infantylnego, dziecięcego kwilenia - zaśpiewanego słodziutkim głosikiem - do metalowego, rozdzierającego uszy wrzasku: “Jedyny podmiot zdarzeń- jaaaaaaa!”. Te metamorfozy, w ramach jednej piosenki, pokazują, jak wiele stanów, jak wiele uczuć, jak wiele osobowości w niej tkwi. Tam, gdzie inni wykonawcy są jednowymiarowi, przewidywalni - po prostu płascy, jak sformatowany program talent show - Nosowska ma głębię, kryjącą w sobie i rozpacz, i depresję, i dziecięcą radość osoby potrafiącej wciąż cieszyć się “wczesną jesienią”.

Oczywiście nie do odtworzenia są dziś początki zespołu: te grungowe czasy, gdy grali głośno, ostro, nie mieli pieniędzy, byli pełni adrenaliny i hormonu seksu. Pierwsze koncerty sprzed 25 lat mogły zahaczać - muzycznie, tekstowo - o anarchię. Nosowska wyrzucała wtedy z siebie całą niechęć do brudnych facetów, którzy kładą swoje brudne łapy na niewinnych kobietach (nic dziwnego po tekście w stylu “Albo ja albo to gówno”). Wrzeszczała o molestowaniu córek, o niekochanych dzieciach, tulących misie. Walczyła ze złem tego świata, niczym bojowniczka ruchu feministycznego.


99 luftbalons. Na początku koncertu przed sceną pojawiło się mnóstwo ludzi z balonami. Nosowska, gdy weszła na scenę, powiedziała: - Jejku, jakie duże pomieszczenie!

Tamtej punkowej energii już nie ma. Dziś Hey to nowoczesna fabryka: koncert w Gdańsku był świetnie nagłośniony, “grały” też kolorowe światła i obrazki wyświetlane za plecami muzyków. Było na bogato i bardzo profesjonalnie. Zespół się, co prawda, ustatkował, ale na pewno intelektualnie i muzycznie nie “zdziadział”.

Oczywiście niejeden zespół z czasem traci młodzieńczą energię, kreatywność, entuzjazm i staje się maszynką do wyciągania pieniędzy, wykorzystując nostalgię starzejących się fanów.

Nie Hey, nie Nosowska. Elektronika, efekty, nowoczesny sprzęt, wielkie hale, w rodzaju Ergo Areny, i dobre pieniądze, nie zabiły w zespole szczerości, autentyczności i spontaniczności. Po prostu “nie kupisz weny”. Ich piosenki wciąż  trafią do wielu odbiorców, młodych i starych, kobiet i mężczyzn; trafiają "do rycerzy, do szlachty, do mieszczan".   


Fayrant fayrantem, ale pewne rzeczy - jak to w prawdziwej sztuce - są ponadczasowe. Stare piosenki Nosowskiej działają i działać będą. A nowe kompozycje - nawet jeśli spokojniejsze - bez grunge’owej gitary Piotra Banacha - wciąż niosą z sobą potężny ładunek surowej, obnażonej, histerycznej emocji. A Nosowska wciąż zaskakuje poetyckim spojrzeniem na świat, w którym “czerń w tęczę, a tęcza w czerń”. [chodzi zapewne o palenie tęczy Julity Wójcik na placu Zbawiciela].

Polecam więc: papierosy, kawę i niedoszłą krawcową.

Polecam “to gówno”, jak elegancko mówił o zespole Nosowskiej jej były.

Kiedyś Hey grał kameralne, grunge'owe koncerty; dziś to multimedialny, bogaty show filmowany przez fanów na smartfonach


TV

120-letnia kamienica jak nowa