PORTAL MIASTA GDAŃSKA

Urodziła się w dzień pocztowy

Urodziła się w dzień pocztowy
Opowieść o Johannie Schopenhauer w 250. rocznicę jej urodzin
Więcej artykułów poświęconych Gdańskowi znajdziesz na stronie głównej gdansk.pl

Johanna Schopenhauer, ok. 1815

Do Antykwariatu Naukowego im. Aleksandra Krawczyńskiego przy Królewskiej Kaplicy, w którym onegdaj pracowałem, zachodzili często turyści, pytając o dom, w którym urodził się filozof Artur Schopenhauer. Okazywało się, że chcieli jednak zobaczyć dom „Pod Żółwiem” przy Świętego Ducha 81. Na nic zdawały się tłumaczenia, że pod tym adresem przyszła na świat matka Artura, Johanna, w swoim czasie bardzo popularna pisarka, prowadząca w Weimarze salon, w którym bywali wszyscy pragnący zaznaczyć swą obecność w świecie niemieckiej kultury początków XIX wieku. Dom „Pod Żółwiem” istniał tuż obok antykwariatu, w zasięgu wzroku, był charakterystyczny i można go było sfotografować. Dom, w którym urodziła syna rozpłynął się w marcowym powietrzu 1945 roku. Odbudowany pod numerem 45/47 (dawna numeracja 114), wizualnie nie wzbudzał żadnych emocji.

Na początku XIX wieku imię Johanny Schopenhauer bardziej kojarzono z Weimarem, kręgiem ludzi związanych z tym miastem, w tym z Johannem Wolfgangiem von Goethe, który chwalił jej talent, niż z jej synem – filozofem, który długo pozostawał nieznany. Należała do grona tych niezwykłych kobiet czasów Bettiny Brentano, Racheli Varnhagen (później w Polsce podobnie było np. z Jadwigą Łuszczewską-Deotymą), które torowały drogę emancypacji. Otoczone gronem adoratorów, starały się prowadzić interesujące życie, podróżowały, pisały książki, uchodziły za wyzwolone w takim zakresie, w jakim to było możliwe na przełomie wieków XVIII i XIX.

W Gdańsku Johanna znana jest dzięki swoim „Gdańskim wspomnieniom młodości”, wydanym już po jej śmierci. Opisała w nich w osobisty, ciepły sposób na zawsze utracony raj, świat dzieciństwa i młodości. Z pewnością nie przypuszczała, że ta ostatnia z jej książek będzie w przyszłości najchętniej czytana i być może jako jedyna wznawiana.

Młoda żona bogatego kupca

O swoich narodzinach napisała z humorem: „Na dalekim wybrzeżu Bałtyku, w starodawnym, w owych czasach jeszcze wolnym mieście Gdańsku, ujrzałam po raz pierwszy światło dzienne 9 lipca 1766 roku. Przybyłam na świat w dzień pocztowy, których wtedy było tylko dwa w tygodniu, a nie jak obecnie siedem. Stąd utrzymywali niektórzy, że moje urodziny nie wypadły ojcu zbyt poręcznie, gdyż przeszkodziły mu w jego sprawach handlowych. Pomijając to, wzbudziły one bardzo wielką radość (…)”. Dom rodzinny Johanny Henrietty nosił numer 81: „Żadna gwiaździsta lira nie znaczyła naszego dachu przed moim urodzeniem. Jedynym znakiem, którym mógł się on pochwalić, a który zapewne jeszcze posiada, jest ten, że zamiast bożków, aniołów, waz, orłów, koni i innych zwierząt, które tam z wysokości innych dachów spoglądają na ulice, u najwyższego szczytu leży na brzuchu metalowy żółw. Kiwa się on i trzepoce mocno pozłoconymi łapami i głową na wszystkie strony świata, kiedy tylko wiatr silniej zawieje. Powolne to stworzenie, niezbyt widoczne, trudziło się tak zapewne już z górą sto lat”. W istocie u samego szczytu kamienicy wyryty był rok 1650.

Jej ojciec, Heinrich Christian Trosiener, nie należał do kupców najbogatszych, ale był szanowany i potrafił zapewnić rodzinie względny dobrobyt. Johanna wspominała go jako osobę raczej wesołą, o żywym usposobieniu i republikańskich poglądach. Jego porywczość miała jednak w sobie coś groźnego. Na hasło: „Ojciec idzie”, robiło się cicho, kto mógł schodził mu z drogi, nawet pies z kotem.

Łagodna matka, Elizabeth z domu Lehmann, uwielbiała piękne stroje, umiała grać na fortepianie oraz czytać i pisać „na domowy użytek”. W latach młodości Johanna nie myślała o pisaniu. Zakochana w obrazie szwajcarskiej malarki i portrecistki, Angeliki Kauffmann, przedstawiającym męczennicę św. Cecylię, złapała za pędzel i farby. Jak wielkie było jednak jej rozczarowanie, gdy rodzina, całkiem zresztą słusznie, uświadomiła jej, że nie ma talentu plastycznego. Ten brak wsparcia ze strony najbliższych stanowić miał zadrę i sprawił, że zwątpiła w swoje artystyczne umiejętności.

Zamiast malarstwa uczyła się angielskiego. Szkot, doktor Richard Jameson, duchowny parafii anglikańskiej w Gdańsku, która mieściła się w domu przylegającym od lewej strony do kamienicy Trosienerów, bywał u nich niemal codzienne. Pobierająca u niego nauki dziewczyna określała go mianem „pocieszyciela i doradcy”. Inteligentna nastolatka – takie można odnieść wrażenie – wodziła trochę za nos pięćdziesięcioletniego teologa, zwracając się doń „z wszystkimi małymi troskami i niepowodzeniami”. Pastor musiał jednak odgrywać ważną w jej życiu rolę, skoro napisała: „Umiał on zawsze właściwie każdą rzecz mi wyjaśnić, a wówczas każda ciemna zawiłość zamieniała się w przejrzystą jasność”.

Kiedy Heinrich Floris Schopenhauer poprosił ojca Johanny o jej rękę, różnica wieku – prawie dwadzieścia lat – między przyszłymi małżonkami nie wydawała się być przeszkodą. Tego rodzaju związki zdarzały się i to stosunkowo często – w dodatku narzeczony nie wymagał ani nie oczekiwał miłości. Widział w dziewczynie swoiste trofeum – ładna, młoda, zdolna, wykształcona i inteligentna żona wydawała się być idealną towarzyszką w prowadzaniu światowego życia, do czego pretendował ten zamożny gdański kupiec. Było to jego pierwsze małżeństwo, z decyzją o ożenku zwlekał długo, na ślubnym kobiercu stawał jako trzydziestoośmioletni kawaler. Miał gest: panował wtedy zwyczaj, aby co niedzielę wysyłać narzeczonej kwiaty, Heinrich Floris wysyłał je codziennie, twierdząc, że odkąd jest zaręczony, każdy dzień jest dla niego niedzielą.

Młodziutka Johanna przyznawała szczerze, że nie jest to wybór serca. Wiedzieli o tym również jej rodzice. Wspomnienia ze ślubu przesiąknięte są swoistą nostalgią, a nawet smutkiem. Mimo że był to 6 dzień maja (1785 roku), przy drogach, w zagłębieniach, w cieniu pagórków wciąż można było dostrzec lód i śnieg. Podobno dla bogatego męża Johanna miała porzucić swoją pierwszą miłość, ten motyw można odnaleźć w wielu jej utworach literackich. Zawsze jednak  zaznaczała uczciwie, że do małżeństwa nikt jej nie zmuszał. Sama uznała, że to najlepsze dla niej wyjście. Małżonek nie wywoływał w niej żarliwych uczuć, za to szybszy bieg serca budził jego tryb życia i pozycja majątkowa. Przyzwyczajona do wszelakich ograniczeń związanych z rodzinnym domem, marzyła o wolności, byciu panią dla samej siebie, zanurzeniu się w świat literatury, eleganckich strojów, życia towarzyskiego i podróży. W jej oczach ten świat reprezentował przyszły mąż, stojący wyżej od Trosienerów na finansowej drabinie.

Rzeczywistość, z którą się zetknęła po ślubie, początkowo okazała się zupełnie inna, rozczarowywała. Johanna zamieszkała latem w podmiejskiej posiadłości Schopenhauerów nieopodal klasztoru w Oliwie i przez większość czasu była tam zupełnie sama. Oczywiście otaczała ją służba, odwiedzali przyjaciele, ale samego męża spotykała rzadko, tylko wtedy, gdy pozwalały mu na to interesy. Jej życie było jednostajne, miała domy w mieście i pod miastem, wspaniały ogród ze stawem, po którym mogła pływać sprowadzoną z Archangielska gondolą, zwierzęta, w tym konie i dwa malutkie hiszpańskie pieski. Choć Schopenhauer wzbudzał w niej podziw i szacunek swoim obyciem, kulturą i wiedzą, choć wspierał jej dalszy rozwój i wykształcenie, zaczęła jej doskwierać nuda. Zanotowała: „Nigdy nie wspominał o wielkiej różnicy wieku między nami, ale jeżeli widział mnie zabawiającą się wesoło w młodym otoczeniu, mogłam wyraźnie zauważyć, jak to wspomnienie niemile go dręczy”.

W 1787 roku spełniło się nareszcie jej marzenie – wyruszyła z małżonkiem w pierwszą wielką, zagraniczną podróż. Na jej trasie znalazły się: rozkwitający Berlin, niemal angielski Hannover, uzdrowiskowy Bad Pyrmont, do którego chętnie zaglądał Fryderyk II i Piotr Wielki, Frankfurt nad Menem, Bruksela, w końcu stolica świata – Paryż, gdzie na własne oczy zobaczyła wysmukłą, w rozkwicie „najdojrzalszej piękności” Marię Antoninę i Ludwika XVI. Na koniec Schopenhauerowie, przez Calais, dotarli do Anglii, odwiedzili Londyn.

Tymczasem nadeszła jesień i pogoda zaczęła się pogarszać. Johanna, znajdująca się „w takim stanie, w jakim kobiety nie powinny wyjeżdżać, o ile nie są zmuszone najbardziej naglącą koniecznością”, wraz z mężem postanowili wracać do domu. Ostatniego dnia 1787 roku dotarli do Gdańska. 22 lutego 1788 roku urodził się Artur. Drugie dziecko, Luise Adelaide Lawinia zwana Adelą (Adelheid), pojawiło się na świecie prawie dziesięć lat później, w 1797 roku.

 

Opuszczenie Gdańska i śmierć męża

Kiedy sytuacja polityczna wokół miasta zaczęła się zmieniać i stało się jasne, że nie da się długo utrzymać jego niezależności od Prus, rodzina Schopenhauerów postanowiła opuścić Gdańsk, co rzecz jasna wiązało się z utratą części majątku, którego wyzbywanie przebiegało z konieczności przyspieszonym trybem. Nowe rodzinne lokum kulturowo przypominało stare – rodzina osiadła bowiem w Hamburgu, innym hanzeatyckim mieście o bogatych tradycjach kupieckich i portowych.

Tymczasem Johanna zasmakowała w podróżach i nie zamierzała dać się złapać w pułapkę macierzyństwa. Nudnawe życie w Hamburgu karmiło jej wewnętrzny niepokój i tęsknotę za światem. W 1800 roku ruszyła na zwiedzanie Niemiec, a w 1803 roku, w towarzystwie męża, odbyła kolejną podróż po Europie, której celem ponownie był Paryż. Tam, wśród ludzi, czuła się najlepiej. Posiadała wszystko, co potrzebne, by osiągnąć sukces na paryskich salonach – urodę, lekkość w prowadzeniu rozmów oraz dowcip. Stale szlifowała swój talent do bycia interesującą, uwielbiała skupiać na  sobie uwagę. Synowi zapewniała pełną wolność, nie zabraniała mu niczego. W takim ujęciu mogłaby być prekursorką tzw. wychowania bezstresowego. Czy było to jednak świadome postępowanie, czy raczej brak zainteresowania, tego nie sposób rozstrzygnąć. Matka i syn mieli na ten temat odrębne zdanie, ich biografowie również.

To wtedy zaczęła pisać, robiła notatki zwłaszcza w trakcie inspirujących ją podróży, ale nie myślała początkowo o ich publikacji. Rok 1804 zaprowadził ją w Alpy i do południowej Francji, także Bawaria i Szwajcaria znalazły się na liście odwiedzonych przez nią miejsc.

Niestety, położenie finansowe rodziny Schopenhauerów w tym czasie stale ulegało pogorszeniu. Kłopoty z tym związane kładły się cieniem na psychice Heinricha Florisa, który stał się ociężały, tracił kontakt z rzeczywistością i pogrążał się w depresji. Wyraźnie nie umiał odnaleźć się w nowym miejscu. Jego ciało znaleziono rankiem 20 kwietnia 1805 roku w kanale, obok wysokiego spichrza, który do niego należał. W jaki sposób zakończył swoje życie – wypadł czy też rzucił się z wysokiego piętra? Czy był to nieszczęśliwy wypadek, czy raczej przypadek wielkiego nieszczęścia? Wszystko wskazuje, że było to samobójstwo.

Podobnie myślała Johanna, która tłumaczyła postępowanie męża tym samym, co i jej doskwierało – brakiem szczęścia w związku. Wielokrotnie skarżyła się dzieciom, że ciężko było żyć z mężczyzną o całe pokolenie starszym, starzejącym się szybciej niż ona, ponad wiek zniedołężniałym, inaczej spoglądającym na życie, czego innego od życia oczekującym. Sytuacja ta musiała też mieć swoje drugie dno: kiedy pewnego dnia syn w liście oskarżył matkę o doprowadzenie do śmierci ojca, Johanna straciła panowanie nad sobą i wyrzuciła z siebie tak wiele okropności na temat Florisa, że słuchająca tego Adela długo nie mogła się uspokoić.

Zabrzmieć to może smutno, ale można zaryzykować przypuszczenie, że odejście męża, choć tak tragiczne, przyniosło Johannie swojego rodzaju ulgę. Podobnie Arturowi, choć nigdy by tego nie przyznał, gdyż uwolniło go od nieznośnej, boleśnie go uwierającej powinności zostania kupcem. Johanna mogła wreszcie żyć w zgodzie z samą sobą, dysponując środkami, które jej mąż pozostawił.

Śmierć ojca stanowiła dla Artura ogromną stratę, tak przynajmniej to przedstawiał. To ojcu dedykował drugie wydanie swojego podstawowego dzieła: „Świat jako wola i przedstawienie” („Die Welt als Wielle und Vorstellung”). Zawsze bliżej było mu do niego, niż do matki, a z czasem zaczął idealizować jego postać. Co do matki, podobno nigdy nie obdarzył jej miłością. Dlaczego? Biografowie filozofa chętnie tak tłumaczą tę postawę: matka miała być nazbyt powierzchowna i nie rozpoznała w synu geniusza, albo – mówiąc prościej – nie rozumiała go w chwilach, gdy tego oczekiwał. Ktoś napisał nawet, że Artur na zawsze pozostał w jej rękach „lalką”, o której wspomina w rozdziale czternastym swoich wspomnień. Wielu sądzi, że po prostu nie była dla niego dobrą matką. Skupiona na sobie, miała małą zdolność do krytycznej refleksji na własny temat. To samo można także powiedzieć o Arturze.

 

Weimarski salon Johanny

Po śmierci męża Johanna postanowiła spełnić swoje marzenie i przeprowadzić się z córką Adele do Weimaru, stolicy księstwa Saksonia-Weimar w Turyngii, który przyciągał wtedy prawdziwe sławy, luminarzy kultury. Sprzedała obszerny dom przy Neuer Wandrahm w Hamburgu i ruszyła na południe. Był rok 1806, cesarz Francuzów rozciągał swoje panowanie na kolejne kraje Europy. Czasy dla Niemiec stały się skomplikowane, już wkrótce zaatakowane zostały Prusy. Paradoksalnie, właśnie ta trudna sytuacja polityczna, ciągłe niebezpieczeństwo wiszące w powietrzu sprawiły, że adaptacja Johanny w nowym środowisku przebiegła szybko, czemu wkrótce dał wyraz Goethe, określając ją mianem „prawdziwej weimeranki“.

Johanna, przedstawiająca się jako radczyni (korzystała z tytułu radcy dworu, który jej mężowi nadał jeszcze król Stanisław August Poniatowski), organizowała szpital dla chorych i rannych, przygarnęła pod swój dach uciekinierów z owładniętych wojną rejonów Niemiec. Miała i trochę szczęścia, bo gdy miasto było plądrowane, służbie posługującej się językiem francuskim udało się udobruchać grasujących żołnierzy butelkami wina i chlebem. Wspólnie przeżyte ciężkie chwile ułatwiły jej wejście w świat miejscowej elity, otworzyły się dla niej salony i serca mieszkających w Weimarze sław. Warto podkreślić, że Johanna była wówczas kobietą czterdziestoletnią, a więc – jak na ówczesne standardy – prawie leciwą, mimo to rozbudzała miejscowe życie towarzyskie w sposób imponujący i prowadząc swój salon już niebawem odniosła prawdziwy sukces.

Posiadała wszelkie atuty konieczne, by wywalczyć sobie popularności, czyli intelektualny potencjał, urodę, niezależność finansową i osobistą, obycie w świecie, mądrość polegającą na unikaniu skandali i niepokojów z tym związanych, kreatywność. Jej salon w domu przy Esplanadzie, wynajmowanym za 170 talarów czynszu, wkrótce zaczął skupiać śmietankę towarzyską miasta, regularnie bywał u niej Goethe, nie brakowało takich postaci, jak pisarskie rodzeństwo Bettina i Clemens Brentano, mąż Bettiny, również pisarz Ludwig Achim von Arnim, bracia Humboldtowie: Aleksander – filozof i językoznawca i młodszy Friedrich Wilhelm – przyrodnik i podróżnik, poeta i prozaik Christoph Martin Wiegand, który zasłynął swoimi przekładami na język niemiecki dramatów Szekspira oraz urodzony w Glatz (Kłodzku) bibliotekarz i profesor filologii germańskiej Friedrich Wilhelm Riemer. Ten nauczyciel domowy u Wilhelma von Humboldta i Goethego, zasłynął jako wydawca dzieł autora „Fausta” i autor poezji, którą wydawał pod uroczym pseudonimem Silvio Romano. Możemy go odnaleźć w powieści Thomasa Manna „Lotta w Weimarze”, doskonale oddającej klimat panujący w Weimarze w 1816 roku.

Każdy, kto przybywał do Weimaru, rezerwował sobie czas na niedzielę lub czwartek, czyli dni, kiedy nie odbywały się żadne spektakle teatralne, aby odwiedzić salon radczyni z Gdańska. Co działo się na tych wieczorkach, nazwanych „thé littéraire“? Rozmawiano o sztuce, filozofii, nauce, ale i o aktualnych wydarzeniach. Czasem Goethe czytał coś ze swoich roboczych notatek. Riemer wspominał to tak: „Brało się herbatkę, do tego sucharka albo kanapeczkę, gadało o nowinkach politycznych i literackich, rysowało, grało na pianinie. Przychodziło się na szóstą, a po ósmej wymykało się do domu“.

Johanna była jednak kimś więcej, niż gwiazdeczką wśród weimarskich literatów i intelektualistów. Rozwijając życie towarzyskie w swoim salonie, rozwijała jednocześnie samą siebie: kulturowo, mentalnie, literacko. Były to dla niej lata kluczowe. Miała potencjał – dar bystrej obserwacji, błyskotliwą pamięć, lekkość formułowania myśli. Nieco od niej młodszy pisarz i dziennikarz Stephan Schütze, jeden z jej gości i kronikarz wieczornych spotkań w jej salonie, zauważył z podziwem, że Johanna potrafiła formować towarzystwo wokół siebie, a przecież jednocześnie pozwalała towarzystwu, by formowało ją samą.

Zdobyła również opinię osoby bez kompleksów. Jako pierwsza bowiem przyjęła towarzysko żonę Goethego, szesnaście lat od niego młodszą, byłą robotnicę w fabryce sztucznych kwiatów, Johannę Christinę Sophię Vulpius, z którą poeta żył bez ślubu przez osiemnaście lat. Określana przez złośliwców mianem „gospodyni” kobieta ta była początkowo ignorowana przez tzw. dobre towarzystwo. Sytuacji nie polepszył fakt, że poeta uznał wspólne potomstwo i w końcu dał mu swoje nazwisko. Johanna przyjęła Christinę w swoim salonie,  uzasadniając tę decyzję w taki sposób: „Jeśli Goethe daje jej swoje nazwisko, należy jej chyba podać filiżankę herbaty”. Warto wspomnieć, że Christina, matka pięciorga dzieci, stała się adresatką najbardziej, zdaniem jednych, nieprzystojnych, zdaniem drugich uroczo-figlarnych wierszy poety z cyklu „Römische Elegien”.

 

Jej mężczyźni

Postacią szczególnie bliską Johannie stał się w tym czasie Carl Ludwig Fernow, filozof i teoretyk sztuki, znawca starożytności, protegowany przez Goethego najpierw na profesora uniwersytetu w Jenie, potem na bibliotekarza księżnej Anny Amalii von Braunschweig-Wolfenbüttel, która od momentu przekazania (po długiej regencji) władzy synowi, Karolowi Augustowi, już niebawem wielkiemu księciu Saksonii-Weimar i Eisenach, chętnie otaczała się na swoim dworze ludźmi nauki i sztuki. W 1807 roku starszy od Johanny o dwa lata Fernow zamieszkał w jej domu, w nim też rok później, 4 grudnia 1808 roku, zakończył swoje życie. Był mentorem jej pisarskich postępów, wierzył w jej talent i zachęcał do wytrwałości. Odwdzięczyła mu się uwiecznieniem jego życia i dokonań na kartach biografii „Carl Ludwig Fernow’s Leben” („Życie Carla Ludwiga Fernowa”) wydanej w 1810 roku. W 1807 roku Johanna zaprezentowała swoją pierwszą pracę literacką – szkic stanowiący opis wielkich osobistości niemieckiej kultury, kluczowych dla niej postaci Goethego, Wieganda, Friedricha von Schillera i Johanna Gottfrieda Herdera. Reakcja była wielce pozytywna, pierwsze sukcesy zachęcały do dalszej pracy.

W późniejszych latach w jej życiu pojawiło się przynajmniej kilku mężczyzn zabiegających o jej rękę, w tym gronie znalazł się jakiś zamożny kupiec z Frankfurtu nad Menem, szambelan dworu Louis von Schardt, brat wpływowej Charlotte von Stein. Ale Johanna konsekwentnie odrzucała propozycje, nie zamierzała tracić niezależności, która stanowiła podstawę jej szczęścia.

Trudnymi pozostawały dla niej nadal relacje z Arturem, który miotał się, szukając swego miejsca w świecie. Stan tych relacji dobrze odzwierciedla cytat z listu matki do syna, będący jej reakcją na wiadomość, że Artur zamierza ją odwiedzić w Weimarze: „Do szczęścia potrzebna mi wiedza, że jesteś szczęśliwy, a nie bycie tego świadkiem“. Mimo to syn przyjechał, lecz spotkanie nie zapoczątkowało rodzinnej zgody. Być może Artur był zazdrosny o sławę matki, a czuły na pochlebstwa bolał, że nikt nie poświęca mu specjalnej uwagi. Aby ten stan zmienić, pozwalał sobie w towarzystwie na uwagi noszące znamiona impertynencji.

Można założyć, że Johanna nie była typem troskliwej matki, ale warto zaznaczyć, że i Artur nie należał do łatwych ludzi. Był kapryśny, zapalczywy i niedojrzały, obrażał jej przyjaciół, często bez żadnego powodu. Miał twardy charakter, nie udawał zadowolenia z barwnego i kosztownego życia Johanny, w którym – jego zdaniem – roiło się od głupców i pięknoduchów. Prosto w oczy zarzucał matce niewystarczającą cześć wobec pamięci ojca.

Punktem zapalnym dla kolejnej fali pretensji stał się nowy lokator w domu Johanny, młodszy od niej o dwanaście lat tajny radca archiwum, a przy okazji początkujący literat Georg Friedrich Conrad Ludwig Müller von Gerstenbergk, którego poznała w 1813 roku. Gerstengergk podróżował wspólnie z Johanną do Drezna, razem chodzili w gościnę, spacerowali, jadali posiłki. Artur zarzucał matce utrzymywanie niestosownych relacji z tym „karierowiczem”, ona zapierała się, że związek z trzydziestotrzyletnim mężczyzną jest niewinny, bez seksualnego kontekstu.

Przebywający pod jednym dachem matka i syn, zamiast prowadzić rozmowy, wymieniali się listami. Adele stanęła po stronie matki, twierdząc, że jej intencje były czyste, zamierzała bowiem tak naprawdę wyswatać swoją pozostającą w panieństwie, niezbyt atrakcyjną córkę z Gerstenbergkiem. Artur nie dał się przekonać. Żądał, aby Johanna dokonała wyboru między nim a domniemanym kochankiem. Ta zareagowała jednoznacznie: „Drzwi, którymi wczoraj tak za sobą głośno trzasnąłeś, po tym, jak w sposób wyraźnie nieodpowiedni zachowałeś się wobec własnej matki, na zawsze zamknęły się między nami. Jestem zmęczona znoszeniem twojego złego zachowania”. Sytuacji nie załagodził fakt, że Artur zażądał od matki natychmiastowego wypłacenia swojej części spadku, na co Johanna zgodzić się nie chciała. W maju 1814 roku opuścił jej dom na zawsze. Nigdy więcej się już nie spotkali.

Ona miała się stać jedną z najpoczytniejszych niemiecką pisarek tamtego czasu, on wciąż jeszcze był prawie nieznany. Jego wielkie dni miały dopiero nadejść. Maria Janion tak skomentowała ten swoisty paradoks: „Kiedy on sławę osiągnął, ona będzie zapomniana”. Nawet na łożu śmierci Johanna miała do niego żal i nie potrafiła wyzbyć się gniewu, czego wyrazem stał się zapis w testamencie, że ze skromnego spadku Arturowi nic się nie należy.

W latach 1813-1817 Johanna Schopenhauer wydała w trzech tomach zapiski z dawniejszych eskapad („Erinnerungen von einer Reise in den Jahren 1803, 1804 und 1805”; „Wspomnienia z podróży w latach 1803, 1804 i 1805”), potem w 1818 roku z podróży po Anglii i Szkocji („Reise durch England und Schottland”; „Podróż przez Anglię i Szkocję”), Francji („Reise durch das südliche Frankreich”; „Podróż przez południową Francję”, 1817), Belgii („Die Reise nach Flandern”; „Podróż do Flandrii”) i znacznie później, bo w 1836 roku, do Włoch („Die Reise nach Italien”; „Podróż do Włoch”). W 1816 roku w Rudolstadt ukazał się zbiór jej nowel („Novellen”).

Wspomnienia z podróży to szczególny rys jej pisarstwa. W tamtym czasie były one niezwykle popularne, ludzie żyjący „stacjonarnie” chcieli poznawać świat oczami tych, których intelekt cenili, a ci, którzy podróżowali, chcieli porównać swoje wrażenia z cudzymi, zapisanymi na kartach podróżniczych książek, spełniających rolę pierwszych przewodników (klasyczny „Bedeker”, dla podróżujących wzdłuż Renu, ukazał się w 1828 roku). Świat się rozszerzał, ludzie z klasy średniej podejmowali coraz częściej wysiłek dotarcia do miejsc, o których czytali, powodowani zdrową ciekawością odwiedzali Włochy w ramach podróży poślubnych, artystycznych pielgrzymek czy wycieczek krajoznawczych. Rodziła się turystyka, prawie w takim pojęciu, w jakim dzisiaj ją rozumiemy. Wysiłek pisarski Johanny niewątpliwie wspierał ten proces.

 

Bankructwo banku i literatura

W 1819 roku stało się coś, co całkowicie zmieniło bieg życia Johanny, zmuszając ją do wzmożonego wysiłku i starań o środki finansowe. W maju Abraham Mühl, właściciel gdańskiego domu bankowego, w którym Schopenhauerowie zainwestowali swoje pieniądze, wstrzymał wypłaty i grożąc bankructwem poprosił wierzycieli o podpisanie z nim ugody. Zagrożenie było duże. Johanna z córką Adele za pożyczone pieniądze wyruszyły do Gdańska, aby na miejscu uregulować finansowe sprawy. Bankier wypłacił zaledwie trzydzieści procent zdeponowanych u niego środków i zobowiązał się do wypłacania Adele dożywotniej renty w wysokości trzystu talarów rocznie. Pisarka i jej córka utraciły większość majątku. Na otarcie łez przebiegły bankier miał im też przekazać cztery obrazy, w tym oryginalny, ale trudny do zbycia obraz Paola Veronese. Zostanie on sprzedany dopiero w 1836 roku frankfurckiemu bankierowi Hollwegowi za sześćset talarów w złocie. Pozostała też niewielka posiadłość na Oruni, która przynosiła jednak mizerne zyski i kosztowała więcej nerwów, związanych ze ściąganiem należności, niż było to warte. Artur, który również miał u Mühla zainwestowane pieniądze, choć znacznie mniej niż matka i siostra, nie przystał na propozycje ugody i odzyskał cały swój kapitał z odsetkami.

Dla Johanny stało się jasne, że od tej pory jej pisarstwo będzie musiało przeobrazić się z interesującego hobby w kluczową formę zarobkowania. „Mama pilnie pracuje” – pisała Adele, której życie nierozerwalnie związane było z karierą pisarską matki. W latach 1819-1820 ukazała się powieść w trzech tomach – romans „Gabrielle“, którą przychylnie ocenił Goethe, „literacki Bóg Niemiec”. Książka zbierała pozytywne recenzje i sprzedawała się znakomicie.

Mniej udanym okazało się dwutomowe dzieło „Johann van Eyck und Seine Nachfolger” („Johann von Eyck i jego potomstwo”) – tu zabrakło autorce koniecznej dla podjęcia takiego tematu wiedzy i obycia. W tym tekście opisała jednak dokładnie obraz Hansa Memlinga „Sąd Ostateczny”, prezentowany wówczas we wnętrzach Kościoła Mariackiego (obraz uchodził wtedy za dzieło van Eycka). Tryptyk ściągał tłumy, każdy przybywający do Gdańska chciał go koniecznie zobaczyć: „tłok był gesty i kościół nigdy nie był pusty, dopóki obraz w kaplicy był otwarty”. Wielokrotnie mu się przyglądała, twierdząc, że to on w młodości wzbudził w niej pierwsze odczucia związane ze sztuką, pragnienie, by zostać artystką.

Kolejne literackie prace Johanny, między innymi powieści „Die Tante” („Ciotka”), „Sidonia”, nowele i notatki z podróży, ukazywały się na rynku regularnie, przynosząc stały dochód. Z wiekiem pogarszał się stan zdrowia pisarki, w 1823 roku niespodziewanie utraciła czucie w stopach. Po wielu latach życia w Weimarze postanowiła nadchodzącą starość spędzić w klimacie cieplejszym i bardziej przychylnym dla zdrowia. W wieku sześćdziesięciu trzech lat przeniosła się z córką do Bonn nad Renem. W tym czasie zajmowała się przygotowaniem swoich dzieł zebranych („Sämmtliche Schriften”) do publikacji u Brockhausa. Opuściły one drukarnię w latach 1830-1831 i zajęły, bagatela, dwadzieścia cztery tomy. Tego rodzaju publikacja może najbardziej wymownie świadczyć o randze, jaką przypisywano jej pisarstwu. Trzeba było być popularnym i czytanym, aby ktoś zdecydował się na podobny wysiłek wydawniczy.

Mocno dotknęła Johannę wiadomość o śmierci Goethego (22 marca 1832 roku), z którym czuła się związana nie tylko towarzysko, również emocjonalnie – w końcu najlepsze lata spędziła w jego pobliżu, jego rodziny i przyjaciół. Czasy się jednak zmieniły, młode, kierujące się w stronę nacjonalizmu Niemcy zdecydowanie odrzucały złotą legendę poety z Weimaru, nazywając go „błaznem stabilności” i „służącym księcia”.

Po paru latach, na życzenie wielkiego księcia Saksonii-Weimar-Eisenach, Karola Fryderyka, który zaoferował pisarce stałą pensję, w 1837 roku przeniosła się z towarzyszącą jej stale córką do Jeny. Pod koniec życia Johanny zarówno ona sama, jak i jej twórczość popadały w coraz większe zapomnienie, pojawiły się kłopoty finansowe, rosły długi. Kobiety były zmuszone czerpać środki z zasobów należących do pozostającej w panieństwie Adeli. Ta, choć całe życie panicznie bała się, że pozostanie starą panną, nie znalazła życiowego partnera. Podobno była „wyjątkowo brzydka”, do tego uczucia lokowała w mężczyznach niedostępnych, często nawet niezauważających jej istnienia. Zapewne nie pomagało jej też to, że żyła w cieniu błyskotliwej Johanny. Matka próbowała córkę swatać, a widząc jej depresyjne skłonności wysyłała ją do kurortów. Naturalnym biegiem rzeczy, córka stała się najwierniejszą towarzyszką starości pisarki.

Johanna Schopenhauer zmarła 16 kwietnia 1838 roku, kiedy spisywała wspomnienia z młodości. Została pochowana na zabytkowym, położonym w pobliżu najstarszego w Niemczech ogrodu botanicznego, cmentarzu Johannisfriedhof w Jenie, gdzie można odwiedzić jej grób. Na leżącej kamiennej tablicy dostrzec można poniżej napisu płaskorzeźbę przedstawiającą motyla. Być może w pewien trafny sposób oddaje to charakter gdańszczanki, artystki i człowieka – jej lekkość pióra, barwność osobowości, pragnienie, by wzbudzać zachwyt, a także ulotność sławy.

Strona tytułowa wspomnień Johanny Schopenhauer wydanych po jej śmierci

Adele Schopenhauer, również pisarka, autorka powieści i wierszy, która sportretowała Weimar nożyczkami, tworząc niezapomniane wizerunki-cienie  ludzi odwiedzających salon matki, jeszcze w 1838 roku przygotowała i umożliwiła wydanie „Gdańskich wspomnień młodości” („Jugendleben und Wanderbilder”), które stały się najbardziej znanym dziełem Johanny i wyjątkowym hołdem literackim złożonym rodzinnemu Gdańskowi.

Jeszcze o „wspomnieniach”

Niektórzy mają jej za złe, że w swoich wspomnieniach więcej pisała o sobie, niż o samym Gdańsku. W istocie, jego zabytki, kościoły, klasztory, ich sięgająca średniowiecza historia są zaledwie wspomniane, wiele miejsc domaga się przypisu, wyjaśnienia. Czy ma to jednak znaczenie? Przewodników z tego czasu opisujących miasto w dokładny sposób jest kilka, ostatnio w języku polskim ukazały się dwa (dzięki pracy i zainteresowaniom Aleksandra Masłowskiego i Romana Kowalda), jeden z początków, drugi z połowy XIX wieku (Friedrich von Duisburg, „Wolne Miasto Gdańsk 1809” i Wilhelm Ferdinand Zernecke, „Cały Gdańsk za dwadzieścia srebrnych groszy 1843”). To pozycje ciekawe i ważne, chwała wydawcy i tłumaczom. Johanna postawiła sobie jednak inne zadanie: nie zamierzała portretować murów, lecz ludzi, zależało jej na przywołaniu z niebytu mieszkańców gasnącego w swoim blasku „starodawnego” hanzeatyckiego miasta, dokładnie tych, których poznała, których spotykała w salonach i na ulicach. Zarzut, że uczyniła to niezbyt starannie, że nie zawsze można na niej polegać, wydaje się mało uzasadniony. Sięgając do jej książki musimy pamiętać, że to dzieło niedokończone, być może pierwszy szkic, który zamierzała weryfikować. A ponadto, nie była ona historykiem, nie musiała tak bardzo dbać o zgodność faktów, stworzyła dla nas świat, jakim go pamiętała, albo też jakim chciała go zapamiętać.

Czy można w inny sposób spoglądać na młodość? Czy usłyszelibyśmy kiedykolwiek, gdyby nie ona, o pastorze Ryszardzie Jamesonie, który miał niebieskie oczy, jasne brwi i zgrabną postawę, o lekarzu Nathanielu Wolffie w nowoczesnym ciemnym surducie, z włosami ufryzowanymi w harcap, ekscentryku, który przeprowadzał pierwsze szczepienia przeciw ospie, o nieszczęsnym kandydacie Johannie Kuschelu? A także o matce Daniela Chodowieckiego i jego dwóch siostrach – nauczycielkach uczących w ciemnym pomieszczeniu szkoły przy ulicy Świętego Ducha, o konsulu angielskim Trevorze Correyu z wesołym sługą, „czarnym jak smoła”, o eterycznej niczym nimfa pani von P. i małym Saszy oraz o wielu, wielu innych? O polskich szlachcicach z podgolonymi łbami i w czerwonych wysokich butach, o bosych flisakach, Izraelitach, menonitach? Jeśli nawet usłyszelibyśmy o tym wszystkim, to z pewnością byśmy tego nie ujrzeli. Ona ocaliła ich dla nas.

Johanna stworzyła ruchome obrazy, które pozwalają nam zobaczyć życie w naszym mieście sprzed dwustu trzydziestu, czterdziestu, pięćdziesięciu lat. Jeśli coś pomyliła, jakie to może mieć znaczenie. Przecież jej opowieść jest pełna, tworzy całość, uruchamia naszą wyobraźnię. „Ludzie szczęśliwi mają słabą pamięć i bogate wspomnienia” – napisał popularny, współczesny niemiecki pisarz, Thomas Brussig. Johannie Schopenhauer zapewne spodobałoby się to zdanie.

Waldemar Borzestowski

 

Wykorzystano:

Drost W., „Johanna Schopenhauer”, „Ostdeutsche Monatshefte”, Danzig 1959, Ht 4;

Hassbargen H., „Johanna Schopenhauers Kriegserlebnisse in Weimar. Ein unveröffentlicher Brief im Danziger Staatsarchiv”, „Zeitschrift des Westpreussischen Geschichtsvereins”, Danzig 1927, Ht 67;

Hassbargen H., „Johanna Schopenhauers Briefe an C.W. Labes in Danzig”, „Mitteilungen des Westpreussischen Geschichtsvereins”, Danzig 1928,  Ht 4;

Kummer F., „Johanna Schopenhauer”, „Allgemeine Deutsche Biographie”, Lipsk 1891, Bd. 32;

Loew P.O., „Gdańsk literacki (1793-1945)”, Gdańsk 2005;

Safranski R., „Schopenhauer. Dzikie czasy filozofii. Biografia”, Warszawa 2008;

Schopenhauer J., „Gdańskie wspomnienia młodości”, w tłumaczeniu i z objaśnieniami Tadeusza Kruszyńskiego, Wrocław 1959.

 

Pierwodruk: „30 Dni” nr 3/2016