loga akcji czytanie rządzi
LIMB.ERROR: nie odnaleziono szablonu | submenu

Tomasz Jabłoński – bokserskie srebro. Będzie złoto?

Bokser Tomasz Jabłoński z klubu Sako Gdańsk przywiózł srebrny medal z niedawnych mistrzostw Europy w boksie w Bułgarii. Czy ma szansę na medal olimpijski w Rio de Janeiro?
06.09.2015
Więcej artykułów poświęconych Gdańskowi znajdziesz na stronie głównej gdansk.pl


– Ludzie lubią krew – śmieje się Tomasz Jabłoński, od niedawna wicemistrz Europy w boksie w wadze średniej (75 kg). Akurat w jego przypadku krew na początku lała się często. – W pierwszym sezonie, co walka, to miałem rozcięty łuk brwiowy – mówi. – Jestem agresywny, idę z głową do przodu i przeważnie od zderzenia głowami, kość w kość, pękał mi łuk. Nie powiem, bolało.

Zranione miejsce smaruje się wazeliną zmieszaną z adrenaliną, która pomaga krwi krzepnąć. Można walczyć dalej. Na szczęście Jabłoński, który po raz pierwszy wszedł do ringu jako nastolatek, tak częste urazy ma za sobą. Teraz walczy równie agresywnie, ale rozsądniej. Zdobył konieczne doświadczenie.

Trenujący na co dzień w klubie Sako Gdańsk pięściarz zdobył już dwukrotnie mistrzostwo Polski (lata 2012 i 2014), a z niedawnych mistrzostw Europy w Bułgarii przywiózł srebro! Wyczyn tym większy, że czekaliśmy na walkę Polaka w finale tak ważnej imprezy od 22 lat!. W drodze do finału Jabłoński pokonał kolejno przeciwników z Finlandii, Szwecji, Holandii i Włoch. Uległ dopiero Rosjaninowi Piotrowi Chamukowi.

– Wcale nie czuję, żebym z nim przegrał – mówi ambitny bokser. – Żal pozostał. Będzie rewanż!

Krew to lepszy show

Na pierwszy rzut oka Jabłoński, w cywilu, nie w ringu, z okularami na nosie i w koszuli wygląda jak student. – Ludzie myślą, że bokserzy to wielkie typy, mięśniaki – śmieje się Jabłoński. – Mam mięśnie, ale nie takie jak kulturyści. Muszę być sprawny, dynamiczny, giętki. To inny rodzaj wysiłku. Może dlatego ludzie śmieją się, że na co dzień wyglądam jak uczniak, który raz dostanie „z liścia” i po nim. Zapewniam, że tak nie jest, choć nie jestem typem zawodnika ulicznego. Chcesz się sprawdzić, stań do walki w ringu!

Jeśli jednak przyjrzeć mu się bliżej, widać, że jego nos i łuki brwiowe swoją ilość ciężkich ciosów przyjęły. Musiało boleć. Bokserzy są narażeni na takie urazy tym bardziej, odkąd boks amatorski i olimpijski (trzyrundowy) wrócił do walk bez kasków. – Jest większy show, a widzowie to lubią – mówi 26-letni Jabłoński. – Boks ma być widowiskiem. Bez kasku widać lepiej grymas twarzy, ból, złość, zmęczenie. No i częściej leje się krew. Wszystko dla publiki. I dobrze.

Jabłoński chwali pomysł odrzucenia kasków, choć, jak przyznaje, w wieku 19 lat sam miał kłopoty z bólami głowy: – Zrezygnowałem wtedy na chwilę z boksu. Wolałem odpuścić. Stawiałem krok i czułem wstrząs, jakby mi się mózg od ścianek odbijał. Na szczęście przeszło.

Chcesz liczyć? Licz na siebie

Dlaczego zatem w ogóle wybrał boks? – Bo w tym sporcie jesteś zdany tylko na siebie, musisz się sprawdzić, nie możesz mieć pretensji do nikogo innego. Lubię tak żyć – przyznaje.

Na co dzień też liczy na siebie. Co prawda wie, że w PRL-u bokserom było lepiej (etaty w kopalniach, stoczniach, mieszkania za medale), ale nie narzeka. – Muszę sobie radzić, szukać sponsorów. Pierwsi już są. Wierzę, że mi się uda zarobić na tym jakieś porządne pieniądze – mówi. Jednak przyznaje, że reprezentując Polskę na arenie międzynarodowej, spodziewał się czegoś więcej: – Zawsze marzyłem, że będę walczył z orzełkiem na piersi. I walczę, i zdobywam medale. Ale za reprezentację Polski pieniędzy nie ma. Raz na dwa lata dostaję z kadry rękawice i buty. A takie rękawice wystarczają, i owszem, na dwa, trzy – ale miesiące.

Zbiera więc pieniądze, gdzie może: za wicemistrzostwo Europy dostanie stypendium Ministra Sportu. Jest też stypendystą miasta Gdańska (przez rok za mistrzostwo Polski w 2014 roku dostawał na rękę około tysiąca złotych). Niedawno odebrał od prezydenta Gdańska Pawła Adamowicza nagrodę za zawody w Bułgarii (2,5 tys. zł brutto). Jest oczywiście wdzięczny, ale mówi, że to sumy, które starczają na przygotowanie posiłków i benzynę, by dojechać na trening. – Szukam dalej sponsorów – mówi. – Trzeba mieć na wyjazdy na sparingi, turnieje, sportową dietę, sprzęt, no i codzienne życie.

Codzienne życie

Wcześniej pracował jako mechanik samochodowy dla Nissana (ale często musiał zwalniać się z pracy na turnieje czy treningi kadry), a później jako ochroniarz w agencji ochrony Sako. Teraz zarabia tylko na boksowaniu. Jego dzień to dwa treningi – rano i wieczorem po półtorej godziny (techniki bokserskie, biegi, siłownia, basen) oraz gotowanie posiłków dietetycznych (pięć posiłków dziennie). Gotuje sam. Wszystko jest oparte na wynikach badania krwi – na ich podstawie uzupełnia niedobory. – Cały czas tylko pojemnik, pojemnik, pojemnik – mówi Jabłoński, mając na myśli jedzenie przechowywane w plastikowych pojemnikach na żywność (np. ryż, łosoś, kurczak z warzywami, jogurt naturalny). – Czasem w niedzielę pójdę z dziewczyną na normalny obiad. Dziewczyna też trenuje boks.

– Oglądacie wieczorami boks w telewizji? – pytam.

– Wolimy pójść na spacer – mówi Jabłoński. – Czasem czujemy już przesyt.

Trzeba męczyć, męczyć, męczyć…

Poza reprezentowaniem Polski, pięściarz  walczy także w półprofesjonalnej drużynie Hussars Poland. To grupa polskich zawodników z różnych wag, walcząca w lidze światowej World Series Boxing (WSB) z pięściarzami z Wenezueli, Rosji, Argentyny czy Azerbejdżanu. – Zwiedziłem kawał świata, od Miami po Ukrainę – mówi Jabłoński. – Potrafię docenić Polskę, bo na Białorusi, w Bułgarii czy w Rosji widziałem prawdziwą biedę.

Wicemistrz Europy, który boks zaczął trenować jako nastolatek w Gdyni-Cisowej, teraz przygotowuje się do mistrzostw świata w Katarze, gdzie – poza medalem – może też zdobyć kwalifikację olimpijską do Rio de Janeiro (jeśli się nie uda, będą jeszcze trzy inne okazje na późniejszych turniejach). Pięściarz wierzy, że uda mu się to już w Katarze.

Co jest jego głównym atutem w ringu? – Pracowitość – mówi zdecydowanie. – Jestem tytanem pracy. Kondycyjnie zamęczam przeciwnika. W pierwszej rundzie robię swoją robotę, siedzę cały czas na zawodniku, żeby nie myślał, że może sobie pochodzić, popatrzeć, że ma czas. Nie ma! Trzeba go męczyć, męczyć, męczyć…

Ułamek sekundy na myślenie

W lidze WSB walczy pięć rund, ale jako reprezentant Polski w boksie amatorskim tylko trzy. – Trzy rundy to chaos – podsumowuje krótko. – Nie ma czasu na żaden plan. W boksie zawodowym podczas 12 rund możesz zobaczyć, jak walczy przeciwnik, spokojnie wejść w walkę, nawet odpuścić jedną rundę. A tu nie ma czasu, bo za chwilę jest po wszystkim. Przegrasz dwie pierwsze rundy i już nie nadrobisz.  

Dlatego najważniejsze dla niego jest teraz skoordynowanie wszystkich treningów: tych w Sako, tych reprezentacyjnych (w Cetniewie) i tych z Hussars Poland. – Bywało tak, że u jednego trenera miałem „górkę” czyli zwiększenie wysiłku, a potem jechałem do drugiego i też miałem „górkę”. Teraz mam indywidualny, skoordynowany plan podporządkowany mistrzostwom świata – mówi.

Wracamy do mistrzostw Europy w Bułgarii. Nie udało się zdobyć złota. – Ta porażka bolała? – pytam.

– No, bolała… – przyznaje. – W trzeciej rundzie to ja boksowałem, a on [Chamukow – red.] już tylko się kleił do mnie, trzymał, więc nie czuję, żebym przegrał tę walkę…

Czy boks to szlachetny sport?

– Bardzo! – odpowiada bez wahania. – Zawsze mam szacunek do przeciwnika, bo nie chcę się czuć zbyt pewnie i nadziać na jakiś frajerski cios. Każdy z nas może znokautować. I każdy może być znokautowany.

– Ma pan bokserskich idoli?

– Nie. Szukam swojego stylu, swojej drogi…

– A trzeba w tym sporcie myśleć czy to tylko wytrenowane odruchy? – pytam na koniec.

– Oczywiście, że trzeba myśleć, ale mam na to tylko ułamek sekundy – śmieje się Jabłoński. – To sport dla ludzi szybko podejmujących właściwe decyzje.

 


 

Zobacz także: 

Mistrzowie w magistracie